"Róża"
O czym to jest: Tragedia Mazurów po II wojnie światowej.
Recenzja filmu:
Zgodnie z postanowieniem poznania całej filmografii Wojtka Smarzowskiego, sięgnąłem po jego (póki co) najbardziej traumatyczny film, czyli "Różę". To inspirowana faktami opowieść o losie Mazurów po II wojnie światowej. W ogólnym rozrachunku jestem zadowolony z tej produkcji, ale... Przede wszystkim "Róża" była zbyt surowa w formie jak dla mnie, po Smarzowskim spodziewałem się nieco więcej niż tylko walenia widza prosto między oczy (owszem, mieliśmy charakterystyczne urwane kadry, wątki podsuwane przez jedno krótkie ujęcie etc., ale czegoś tu zabrakło). Zdaję sobie oczywiście sprawę, że sama tematyka filmu była gigantycznym obciążeniem, niemniej czy polskie kino historyczne zawsze musi być takie traumatyczne? W takich chwilach pamiętam o filmach "Życie jest piękne" albo "Pociąg Życia", gdzie w nowatorski sposób pokazano tematykę Holocaustu i udowodniono, że mimo usunięcia martyrologii filmy te pozostają w głowie i nie zapominają o tym, co najważniejsze. Tu niestety mamy cios prosto w twarz i podbrzusze, ale może to i lepiej, bo jakoś nie ufam zbytnio w inteligencję polskiego widza (choć i tak jesteśmy w tym lepsi od Amerykanów, ale i tak szału nie ma). Nie da się ukryć, że Smarzowski przedstawił prawdziwą rzeczywistość ziem "odzyskanych" w roku 1945, czyli przerażający miks przesiedleńców, autochtonów, gwałty, rabunki, czerwonoarmiejców, ubeków, szpicli i akowców. Wszystko wygląda dokładnie tak, jak opowiadała mi babcia, zatem tu szacunek z mojej strony - klimat epoki oddano perfekcyjnie.
Marcin Dorociński jako główny bohater pasuje do tego obrazu, choć tak jak większość "ładnych" polskich aktorów jest dość drewniany i cierpi na szczękościsk. Dla kontrastu cała reszta "mord" Smarzowskiego prezentuje się rewelacyjnie i tylko pożałować, że Dorociński taki nie był. Za to słuszny hołd należy się Agacie Kuleszy za tytułową rolę Róży - przejmującej, smutnej i zapadającej w pamięć. "Róża" porusza ważne kwestie - np. zapominany ostatnio wzorzec zachowań "wyzwolicielskiej" Armii Czerwonej czy ruskich band złożonych głównie z dezerterów i demobilizowanych żołnierzy. Gratulacje dla reżysera, że sprawiedliwie pokazał, iż wśród Polaków, Rosjan czy Niemców byli zarówno bohaterowie, jak i sukinsyny. Tu nie mam zastrzeżeń. Chciałbym jednak pewnego dnia zobaczyć polskie kino historyczne, które nie będzie tak potwornie ciężkie. Cóż, może kiedyś.
Wniosek: Ważny i ekstremalnie traumatyczny film.