"Valhalla Rising" ("Valhalla: Mroczny Wojownik")
O czym to jest: Psychodeliczna opowieść o Wikingach.
Wniosek: Bardzo trudny, obowiązkowy film dla kinomaniaków.
Recenzja filmu:
Gdybym miał wymienić najbardziej niemy film w historii kina (nie licząc oczywiście filmów stricte niemych), to "Valhalla Rising" byłoby w pierwszej piątce. Ta produkcja stanowi dowód, że nie trzeba bez przerwy rzucać na ekranie liniami dialogowymi, by nakręcić dobry film. I to jeszcze o Wikingach!
To fantastyczne kino! Gdy już myślałem, że z tematyki Wikingów nie da się wiele więcej wycisnąć, "Valhalla Rising" zniszczyło mi głowę. Opinie nie były zachęcające - ot grupka Wikingów snuje się po ekranie, a ich główna aktywność skupia się na staniu w milczeniu i patrzeniu w dal. I choć rzeczywiście tak jest, film oferuje nam coś więcej: głębię i mnogość interpretacji. Czy to podróż po zaświatach? Historia zderzenia kultur? Zmierzch potężnej pogańskiej cywilizacji? Do wyboru, do koloru. Muszę przyznać, że scenografia, charakteryzacja i sceny walki przebiły nawet absolutnie rewelacyjny serial "Wikingowie", który teoretycznie wzbił się na wyżyny tematyki brodatych wojowników. Ale serial to serial, a tu mamy prawdziwy film. Jednooki morderca grany przez Madsa Mikkelsena wydaje się być jednym z najbardziej spektakularnych wojowników, jakich widziałem na ekranie. Jest krwawo, naturalistycznie i bez cenzury, ale każdą scenę można analizować i interpretować co najmniej na kilka sposobów. I to właśnie świadczy o geniuszu, kultowości i prawdziwym dziele sztuki, jaką stanowi ta produkcja!
Nie podchodźcie do "Valhalla Rising" jak do wypełnionej akcji epopei, tylko jak do mistycznego filmu na cichy, pełen zadumy wieczór. Bardzo ciekaw jestem waszej interpretacji. A sam wręcz nie mogę się doczekać, kiedy znowu obejrzę ten film!
Wniosek: Bardzo trudny, obowiązkowy film dla kinomaniaków.