"Cinderella" ("Kopciuszek")
O czym to jest: Bajka o Kopciuszku.
Recenzja filmu:
Wielkie korporacje, takie jak Disney, do mistrzostwa opanowały sztukę sprzedaży tego samego produktu kilka razy. Bo w końcu, jak to mawiał Inżynier Mamoń, ludzie lubią to, co znają. Pokolenie urodzone i wychowane w latach 80. i 90. (czyli moje), przez lata wchłaniało klasyczne animacje Disney'a - "Królewnę Śnieżkę", "Śpiącą Królewnę", "Kopciuszka", "Piękną i Bestię"... Dziś to samo pokolenie dorosło i zaczyna mieć własne dzieci. I dlatego teraz Disney kręci fabularne wersje tych samych bajek, zapraszając nas ponownie do kina i pozwalając nam na chwilę odtworzyć szczęśliwe chwile naszego dzieciństwa (w towarzystwie nowego pokolenia konsumentów). Czapki z głów panie i panowie, to działa!
Po rozczarowującej "Królewnie Śnieżce i Łowcy" (akurat autorstwa innej wytwórni) oraz fantastycznej "Czarownicy", przyszła kolej na "Kopciuszka". Większość z was (jeśli nie wszyscy) zna tę bajkę, zatem nie ma sensu bym pisał, o czym jest fabuła. W przeciwieństwie do wspomnianych filmów z nowej fali fabularnych bajek, tym razem nikt nie próbował zrobić "Kopciuszka" bardziej mrocznym i poważnym obrazem. Nie ma tu dylematów moralnych, skomplikowanych postaci czy próby odbrązowienia "tych złych". Wszystko jest tu tak niedorzecznie słodkie, cukierkowe i świecące jak ogolony Robb Stark z "Gry o Tron" z bielutkimi zębami, pełniący rolę Księcia z Bajki. To w 100% klasyczna bajka, idealna dla małych dzieci, ale dzięki fabularyzacji i usunięciu infantylizmu (na szczęście!) dostępna również dla dorosłych. Przez chwilę się zastanawiałem, czy nie powstanie z tego musical, ale śpiewania na ekranie mieliśmy naprawdę niewiele. Wszyscy aktorzy byli piękni, kręcąc piruety w sielankowych krajobrazach i pławiąc się w przepychu rodem z najlepszych, dekadenckich czasów końca XVIII wieku (wtedy to się robiło imprezy z rozmachem!). Nie ma w tym wprawdzie za grosz głębi, ale w końcu jest to bajka. Więc po co komu głębia, skoro starczą proste prawdy?
Jeśli mam wysunąć jakiś zarzut, to jest nim brak tempa narracji. Reżyseria jest wprawdzie bardzo sprawna i wyciskająca maksimum możliwości ze scenariusza, ale z klasycznej bajki trudno stworzyć porywające kino. CGI miejscami też niestety nie nadążało, zwłaszcza w scenach przemiany Kopciuszka w Księżniczkę. Ale prócz tego wszystko było jak należy. Główna postać była niewinna i słodka, Książę z Bajki śliczny i szlachetny (choć biedny aktor nigdy nie pozbędzie się gęby Robba Starka, która towarzyszyła mu w każdej scenie), macocha (fantastyczna Cate Blanchett) wyborna, a złe siostry wręcz skradły cały film niezwykłą brawurą i świetnymi tekstami. Najśmieszniejsze jest to, że od pierwszych scen byłem święcie przekonany, że w takim filmie po prostu MUSI zagrać Helena Bonham Carter. I faktycznie, któż inny mógłby być Wróżką Chrzestną, no kto? Muszę też powiedzieć słowo o cudownych kostiumach, które wręcz waliły po gębie (ach, te szklane pantofelki!). Choćby dla nich warto obejrzeć ten film.
A tak w ogóle to myślę, że najlepszą recenzją "Kopciuszka" są słowa małej dziewczynki, która siedziała za mną w kinie i w pewnym momencie powiedziała na cały głos: "Ten film byłby fajniejszy, gdyby w nim tyle nie umierali!". Święte słowa.
Wniosek: Może lekko nudnawa, ale za to klasyczna bajka.