"Constantine" [2014]
O czym to jest: Cyniczny egzorcysta ubija demony.
Recenzja serialu:
Chyba mamy ostatnio modę na walkę z demonami, apokalipsę, konflikt Nieba z Piekłem i tego typu klimaty. Ledwo co na ekrany powróciło "Sleepy Hollow", z powodzeniem zamienione we współczesny serial, a już otrzymaliśmy drugie podejście do ekranizacji komiksu "Hellblazer", zatytułowane "Constantine". Nie dajcie się jednak zwieść - ta wersja nie ma nic wspólnego z filmem "Constantine" z Keanu Reevesem w roli głównej (nie licząc rzecz jasna inspiracji tym samym materiałem). Tym razem otrzymaliśmy produkcję znacznie bardziej tożsamą z genialnym komiksem. Jest więc nieco mroczno, nieco noir, nieco absurdalnie i nieco z brytyjskim klimatem. Szkoda tylko, że "nieco", a nie "w pełni".
Na szczęście ogląda się świetnie. Największa w tym zasługa głównego bohatera. Matt Ryan w tytułowej roli jest jak żywcem wyjęty z kart komiksu (tylko trochę za mało pali). Ten akcent, ta mimika, ten wymięty prochowiec, cyniczne teksty i szelmowski urok - to JEST Constantine. Nie potrafię sobie wyobrazić innego aktora w tej roli. Keanu Reeves w ogóle się do niego nie umywa (choć jego wersja, mimo że zupełnie inna od komiksowej, też ma swoje atuty). Ryan jest tak doskonały, że jakakolwiek zmiana aktora natychmiast oznaczałaby skasowanie tego serialu. Tu nie ma żadnych wątpliwości.
Pochwalić należy również bardzo sprawną konstrukcję uniwersum. Świetna scenografia, bardzo dobre efekty specjalne, genialna plejada amuletów, demonów, relikwii i mieszanki chyba wszystkich religii i wierzeń ludowych. Miód na serce miłośnika popkultury i postmodernizmu. Coś podobnego mamy we wspomnianym "Sleepy Hollow", tyle że tamten serial skupia się na motywach związanych z historią USA. W "Constantine" scenarzyści patrzą znacznie bardziej globalnie. Niemniej i tu i tam mamy próbę powstrzymania końca świata. Nawet pewne motywy, takie jak np. złe anioły, wyglądają niemal identycznie, co jest bardzo zabawne, gdy ogląda się te seriale równocześnie (czasem mi się myli, która postać gdzie występuje). Ale na nadmiar dobrego nie ma co narzekać.
Jedyną wadą serialu jest losowość wątków i brak spójnej linii fabularnej, która prowadziłaby nas z odcinka na odcinek. Teoretycznie jest jakiś motyw przewodni, ale to tak naprawdę luźny zbiór przygód i historii. Same w sobie są oczywiście interesujące, ale współczesny widz oczekuje czegoś konkretniejszego (i najlepiej przemyślanego i pełnego zagadek po drodze). Zapewne z tego powodu "Constantine" po pierwszym sezonie został skasowany. Ale kto wie, może to jeszcze nie koniec Matta Ryana jako Johna Constantine'a...
Wniosek: Dobry serial z demonicznym zacięciem. Polecam.