"Dexter"
O czym to jest: Przygody technika policyjnego, a w wolnym czasie seryjnego mordercy.
Recenzja serialu:
Niektóre seriale trwają za długo. Po prostu. Bywa tak, że produkcja mogłaby być genialna (i kultowa), gdyby ją zamknąć w dosłownie kilku sezonach, zamiast rozwlekać w nieskończoność... Ten smutny los spotkał właśnie "Dextera", ożywczy kryminał w stylu "CSI". Gdyby udało się go zamknąć w trzech sezonach, byłoby idealnie. Ale osiem? Już czwartego nie dało się oglądać...
Głównym bohaterem jest tytułowy Dexter, na co dzień technik policyjny, a wieczorami seryjny morderca... morderców. Fajny pomysł, prawda? Będący psychopatą Dexter nie potrafi się powstrzymać od zabijania, więc przynajmniej zabija złych ludzi. To kolejny przykład antybohatera w stylu "Dr. House'a", którym jesteśmy zafascynowani, ale jednocześnie nie chcielibyśmy go spotkać na swojej drodze. Na początku serial naprawdę ruszył z kopyta: oto Dexter musi jednocześnie chronić swoją przykrywkę, nie dać się złapać, ale też dalej bezkarnie mordować. Jak długo może się to udawać? Odcinki są ze sobą powiązane, dlatego też każdy sezon ogląda się jak dobry, długi film. To kryminał najlepszej próby, bardzo dobrze zagrany, z ciekawymi postaciami, w fajnej lokacji prawdziwego Miami, które jest tu rzeczywiste i namacalne (zwłaszcza, gdy je porównać do plastikowej i tandetnej wizji z "CSI: Miami").
Ale nawet taki pomysł może się szybko znudzić. W pierwszym sezonie Dexter musiał się zająć kwestią swoich "upodobań" i rodziny. W drugim osią fabuły były problemy relacji z kobietami, a w trzecim sprawa przyjaźni i dzielenia się sekretami. A w czwartym? Ano właśnie, czwarty był już naprawdę powtórką wszystkich poprzednich. Ponadto od tego momentu serial otrzymał śmiertelny grzech shippingu, gdzie emocjonalne związki między bohaterami i ich uczuciowe rozterki stały się ważniejsze od fabuły jako takiej. Nie mogłem już patrzeć na cierpiącą z powodu złamanego serca siostrę Dextera, gorące i zakazane latynoskie uczucie jego przełożonych, czy też samego Dextera próbującego być przykładnym ojcem rodziny. No ileż można? I nawet krwawy i nieoczekiwany finał czwartego sezonu, który tak wiele osób zachwycił, mnie osobiście zniesmaczył. Tego typu zagrywki zawsze są dla mnie przejawem desperacji scenarzystów, którzy zabrnęli w ślepą uliczkę i myślą, że nic tak nie ożywi akcji jak trup (ale niestety, nie każdy serial jest "Grą o Tron").
A jak jeszcze sobie poczytałem, co to się będzie działo w sezonach 5-8, zawyłem z rozpaczy i przestałem oglądać. Naprawdę, trzeba wiedzieć kiedy zejść ze sceny niepokonanym. Albo kiedy wyłączyć telewizor.