"The New World" ("Podróż do Nowej Ziemi")
O czym to jest: Historia Pocahontas. Ta prawdziwa.
Recenzja filmu:
Miałem kiedyś słabość do filmów Terrenca'a Malicka. Wszystko zaczęło się od tego, że urzekła mnie jego "Cienka Czerwona Linia" (urzekła tak bardzo, że do dziś jest jednym z pięciu moich ulubionych filmów). Spodobał mi się liryczny styl reżyserii i filozoficzna narracja z offu w stylu strumienia myśli, przetykana długimi ujęciami pięknych okoliczności przyrody. Było to bardzo oryginalne podejście, zwłaszcza w przypadku filmu wojennego. A potem obejrzałem "Drzewo Życia", które zastosowało taką samą narrację w filmie obyczajowym. I wyszedł przepotworny zakalec... Dlatego też nie byłem pewien, co Malick zrobi ze znaną nam dzięki Disney'owi historią o Pocahontas.
Nie było źle, ale nie było też fajerwerków. Historia Jamestown, jednej z pierwszych kolonii na terenach dzisiejszego USA, znana jest głównie dzięki romansowi angielskiego oficera Johna Smitha i indiańskiej księżniczki Pocahontas. I choć brzmi jak bajka (dzięki, Disney!), to wydarzyła się naprawdę. Trzeba oddać "The New World", że z niezwykłą dokładnością postarał się oddać ducha anglosaskich pionierów. Kolonia wygląda jak żywa, podobnie kostiumy i charakteryzacja. Indianie są prawdziwymi, pełnokrwistymi tubylcami, koloniści zaś są brzydcy (no, w większości...), pokrzywieni i wychudzeni, zgodnie z realiami początków XVII wieku. Podobały mi się dobrze ukazane konflikty kulturowe na linii Indianie/osadnicy, odwzorowanie realiów głodu i ciężkiej walki o każdy metr ziemi, teoretycznie niczyjej, ale w rzeczywistości zamieszkałej przez Indian od tysiącleci. Pod względem wizualnym i historycznym "The New World" jest świetnym filmem kostiumowym.
Gorzej z warstwą obyczajową, albo raczej pierwszą połową, która jest zwykłym romansidłem. Na dodatek okropnie długim, ciągnącym się jak flaki z olejem. Colin Farrell kocha i cierpi, Pocahontas kocha i cierpi, Christian Bale kocha i cierpi, a widz wyłącznie cierpi. Pod tym względem narracja filmu była zdecydowanie zbyt naiwna i zbyt cukierkowa. Zwłaszcza, że nie do końca rozumieliśmy motywację Johna Smitha, który w połowie filmu zniknął z ekranu, zastąpiony przez (na szczęście znacznie lepszego) Christiana Bale'a. Co ja poradzę, że Colina Farrella da się oglądać tylko w niektórych filmach... A to niestety nie był jeden z nich. Odkąd zniknął z pola widzenia, fabuła miała się znacznie lepiej i ogólnie podciągnęła końcowe wrażenie.
Nie jest to film, który prędko obejrzę drugi raz. Ale cieszę się, że spojrzałem na historię Pocahontas z innej perspektywy. I z całą pewnością nie było tam żadnego zabawnego szopa.