"Terminator: Genisys"
O czym to jest: Dokładnie to samo co w pierwszej części, ale gorzej. Znacznie gorzej.
Recenzja filmu:
Nie, nie i jeszcze raz nie! Jak można było coś takiego nakręcić?! Twórców piątej części "Terminatora" powinno się postawić przed sądem za pogwałcenie klasyki kina! Ten film jest tak zły, tak niedobry, tak marny, że chce się płakać, i to nie ze śmiechu, a z rozpaczy! Jestem bardzo, bardzo rozczarowany "Genisys". Umówmy się, nie spodziewałem się cudu. Po marnych teaserach wyglądających jak turecka podróbka czy plakatach rodem z Painta, nie mogłem oczekiwać arcydzieła, ale pomyślałem sobie: no nie, to niemożliwe żeby było AŻ TAK źle. A jednak...
Była sobie seria filmowa "Terminator". Miała cztery części, każdą w innym stylu. Można się było spierać na temat ich wartości artystycznej (osobiście lubię wszystkie cztery), ale niewątpliwie ich fabuły łączyły się w miarę spójną całość. Aż tu nagle doszła piąta część - "Genisys" - która wyrzuciła wszystko do kosza, stawiając się poza głównym nurtem. Jeśli myśleliście, że "Salvation" fabularnie nie miało sensu, to poczekajcie na "Genisys". Nic nie trzyma się tu logiki. Teoretycznie powtarzamy pierwszą część sagi: Kyle Reese cofa się w czasie, by ocalić Sarę Connor przed Terminatorem. Tutaj ogromny plus dla twórców, że odtworzyli klatka po klatce legendarne pierwsze sceny oryginalnego filmu (śmieciarkę, punki klepiące się z Arnoldem czy nawet zajumanie spodni żulowi). Ale nagle niespodzianka, bo przeszłość nie jest taka sama! Sarah Connor to nie zahukana nastolatka, a mordercza kobieta-komandos wychowana przez Terminatora, przysłanego jeszcze dawniej w przeszłość (i to w towarzystwie jakiegoś T-1000, który ściga naszych bohaterów przez pół filmu). A skąd oni się tam wzięli? Kto ich przysłał i zresetował przeszłość? A kogo to obchodzi, na pewno nie widzów, bo odpowiedzi na to pytanie nie poznaliśmy. Po co komu logika, w końcu jest jak jest, a scenarzyści się cieszą... Potem fabuła leci w przyszłość do roku 2017, gdy to nasi bohaterowie muszą zniszczyć Skynet, zanim ten zniszczy ludzi. Tylko dlaczego Skynet z programu wojskowego stał się Facebookiem? Szanowni państwo, nie zadajemy tu trudnych pytań, bo się jeszcze twórcy obrażą! Mamy wszystko łykać jak młode pelikany i prosić o więcej! Zresztą w międzyczasie dostajemy nowy model Terminatora, jako żywego będącego Replikatorem ze "Stargate: Atlantis", więc powinniśmy być usatysfakcjonowani. W końcu znowu ocaliliśmy świat.
Ale to nie koniec smakołyków w tym filmie. Twórcy chyba nie lubili swoich poprzedników, bowiem postanowili wywalić za okno fabuły "Rise of the Machines", "Salvation" i połowy "Judgement Day", po czym zrebootować serię. Fajnie tak, nie? Po co zachowywać ciągłość fabuły, skoro można zacząć na nowo od środka? W ten sposób widzowie muszą wybrać między poprzednimi czterema filmami, a ewentualnie pierwszymi dwoma + "Genisys". I wiecie co? Ja zabieram pierwsze cztery i mówię: mam was gdzieś! Bawcie się sami, ale ja wam za to nie będę płacił! Odmawiam dalszego oglądania tej serii w takim wykonaniu!
Żeby to jeszcze było fajnie nakręcone. Ale nie. Mamy najgorszego Kyle'a Reese'a w historii kina, który nie ma nic (ale to absolutnie nic!) charakterologicznie spójnego z Michaelem Biehnem z pierwszej części. Jai Courtney jest tak zły w tej roli, że "Genisys" staje na półce z takimi szmirami jak "A Good Day to Die Hard". Ale zaraz, czy te filmy mają coś wspólnego? Ach tak... główną rolę gra w nich JAI COURTNEY! Drodzy producenci z Hollywood, Jai Courtney jest zwiastunem artystycznej wtopy i złych sterydów! Podobnie marny jest John Connor grany przez Jasona Clarke'a - bez charyzmy, bez ikry i bez pazura. Jest tak bezpłciowy, że Nick Stahl w "Rise of the Machines" był przy nim symbolem macho. Ba, nastoletni Edward Furlong z "Judgement Day" był bardziej męski od niego!
Jedyne jasne punkty w obsadzie to sam Schwarzenegger, który daje radę mimo wieku (a nawet fajnie gra starego, uczłowieczonego Terminatora) i Daenerys z "Gry o Tron", która robi co może by zostać nową Sarą Connor. Ale wiecie co? Linda Hamilton zjadłaby ją na śniadanie i wypluła przez uszy, podobnie jak Lena Headey, która zagrała tę postać w "The Sarah Connor Chronicles". Zresztą umówmy się, Emilia Clarke jest kluchą, a nie żadną ostrą seksbombą i na gwiazdę kina akcji po prostu się nie nadaje!
A, i na sam koniec dodam, że "Genisys" przyznano kategorię wiekową PG-13, czyli nie zobaczycie tu krwawych scen, przekleństw ani nagości. Rozumiecie? Terminator bez krwawych scen. He.
P.S. No i z tym hołdem dla pierwszej części to nie przesadzajmy, bo Kyle Reese ma przy sobie legendarne zdjęcie Sary Connor, które przecież spłonęło na długo przed tym, zanim został wysłany w czasie. Taka sytuacja.