"Pan" ("Piotruś: Wyprawa do Nibylandii")

O czym to jest: Piotruś Pan po raz pierwszy trafia do Nibylandii.

piotruś wyprawa do nibylandii film recenzja plakat

Recenzja filmu:

Wszyscy znają historię Piotrusia Pana. Napisana w 1911 roku książka do dziś fascynuje kolejne pokolenia. Przygody małego urwisa, który nigdy nie chciał dorosnąć, ani trochę nie tracą na aktualności mimo zalewu cyfrowej rzeczywistości. Jeśli chodzi o filmowe adaptacje to, nie licząc oczywiście animacji Disneya, większość widzów kojarzy Piotrusia Pana z rewelacyjnego filmu "Hook", w którym zagrał go Robin Williams. Ale o ile "Hook" to sequel oryginalnej historii, to film "Pan" miał stanowić jej prequel. Ale powiem wam szczerze i prosto z serca: naprawdę wolałbym, by nigdy go nie nakręcono...

Czasem po prostu nie rozumiem, jak scenarzyści i producenci potrafią skopać historię z dobrym potencjałem. Niestety "Pan" to film po prostu nudny! Nieudany, przepakowany efektami specjalnymi, nieciekawy i w zasadzie niepotrzebny. Jedynym plusem - na szczęście ogromnym - jest kreacja Hugh Jackmana jako kapitana Czarnobrodego. Był po prostu przewspaniały! Jego mimika, charakteryzacja, gestykulacja... to prawdziwa frajda oglądać go w rolach czarnych charakterów (polecam z tego powodu film "Chappie"). Niestety gdyby nie on, naprawdę nie byłoby na czym oka zawiesić... Nieznany mi wcześniej Garrett Hedlund jako młody kapitan Hook również był poprawny, ale za to Levi Miller jako Piotruś Pan po prostu mnie denerwował (a co najgorsze nie było w nim iskry urwisa i łobuza, jaką powinna mieć ta postać). Dodatkowo kompletnym nieporozumieniem była Rooney Mara jako Tygrysia Lilia... i to wcale nie dlatego, że źle ją zagrała. Dlatego, że jest biała!

I tu słówko o politycznej poprawności. W ramach dywersyfikacji rasowej w "Panie" w realiach Londynu czasów II wojny światowej roiło się od czarnoskórych i hinduskich dzieci (o rly?), podobnie zresztą jak w Nibylandii. Indian z oryginału zmieniono na Maorysów, w roli Smee'go wystąpił Hindus, ale już obsadzenie indiańskiej (czy nawet maoryskiej) aktorki w roli Indianki Tygrysiej Lilii to już najwyraźniej za dużo. Więc zagrała ją biała kobieta... No ładna dziewucha, nie powiem, ale to dobrze ukazuje hipokryzję Hollywood. Taką poprawność polityczną, drodzy producenci, to sobie możecie wyrzucić do kosza. Aż nie mogę się nadziwić, że np. Martina Luthera Kinga w "Selmie" nie zagrał biały aktor. To tak w ramach dygresji.

Najgorszym grzechem "Pana" jest jednak zarzucenie głównej koncepcji opowieści. Jak pewnie wiecie, cała idea Nibylandii polegała na tym, że była to kraina, w której się nigdy nie dorastało. I o to właśnie chodziło, po to Zagubieni Chłopcy tam uciekali. Tymczasem tutaj to zwykły magiczny świat fantasy jakich wiele, w niczym nie różniący się od dziesiątków filmów science fiction i fantasy dla dzieci i młodzieży, jakie rok w rok wypluwa Hollywood. To moim zdaniem śmiertelny grzech dla "Pana" i nie jestem w stanie go wybaczyć. Na ekranie widzimy wprawdzie piratów, syreny, wróżki... Ale co z tego? W historii Piotrusia Pana chodzi o coś zupełnie innego!

Fruwające karaki i galeony również nie były zbyt oryginalne, ponieważ stanowiły powtórkę z najnowszej wersji "Trzech Muszkieterów". Film romansował nieco ze stylistyką steampunku (konkretnie jego wiktoriańskiej odmiany), ale cała stylistyka "Pana", wliczając w to choćby kolorystykę, najmocniej korespondowała z "Hookiem". To miłe, że to arcydzieło kina familijnego stanowiło swoisty kompas dla "Pana". I choć tegoroczny film mu nie dorównał, to cieszę się, że przynajmniej próbował. 

P.S. I ostrzegam, polski dubbing jest w tym filmie wprost tragiczny! Aż uszy bolą. Dobrze przynajmniej, że zostawiono oryginalny głos śpiewającego Hugh Jackmana. Kapitan Czarnobrody śpiewający Nirvanę - bezcenne!

Wniosek: Straszna nuda, bez celu i sensu. Strata czasu!


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger