"Star Wars Episode I: The Phantom Menace" ("Gwiezdne Wojny: Mroczne Widmo")
O czym to jest: Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce...
Recenzja filmu:
W ramach zbliżającej się premiery "Przebudzenia Mocy" oraz świtu nowej trylogii, powinienem coś napisać o dotychczasowych dziełach z tej serii. Ci z was, którzy mnie znają, wiedzą że uniwersum "Star Wars" zajmuje w moim sercu miejsce szczególne. Niemniej obiecuję, że tak jak zawsze, filmy ocenię na trzeźwo, szczerze i bez pudru. Zacznijmy więc od "Mrocznego Widma".
Jak pewnie wiecie, "Gwiezdne Wojny" tworzono trochę nie po kolei, bo najpierw nakręcono Epizody IV-VI, a dopiero potem I-III (a dopiero teraz kręci się VII-IX + spin-offy). Zarówno "Nowa Nadzieja", jak i "Imperium Kontratakuje" oraz "Powrót Jedi" to filmy kultowe i co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Nakręcone niemal dwadzieścia lat później "Mroczne Widmo" miało być nowym otwarciem sagi "Star Wars", czymś co miało (jak onegdaj Epizod IV) przyciągnąć przed ekrany nowe rzesze fanów. I tak się oczywiście stało, choć raczej ze względu na siłę dawnej legendy, niż na wartość artystyczną tego filmu...
Patrząc z pewnego punktu widzenia, "Mroczne Widmo" to najlepszy z Epizodów I-III (co niestety świadczy o niskim poziomie pozostałych). To prawda, że jest potwornie infantylny, skierowany do grupy wiekowej 7-12, niedorzecznie komputerowy i pozbawiony głębi. Ale też stanowi swoistą całość od A do Z i trzyma się przy tym schematu wędrówki bohatera mitycznego. Mamy tu historię małego chłopca, Wybrańca, odnalezionego przez szlachetnych Rycerzy Jedi i mimowolnie wplątanego w misję ocalenia pięknej królowej. Na jego drodze stoją Sithowie, legendarni mistrzowie zła i ciemnych sił, którzy chcą zniszczyć wspaniałą i szlachetną Galaktyczną Republikę. Brzmi jak typowa bajka? Cóż, tym właśnie jest space opera: bajką w kosmosie. I pod tym względem (tak jak kiedyś "Nowa Nadzieja"), "Mroczne Widmo" jest bardzo schematyczne i zachowuje klimat "Gwiezdnych Wojen". Chociaż tyle.
Zaś co do warstwy artystycznej... dno i trzy metry mułu, rzecz jasna. Plusem są tu niektóre kreacje aktorskie i postacie. Liam Neeson jako Mistrz Jedi Qui-Gon Jinn oraz jego uczeń Obi-Wan Kenobi, grany przez młodziutkiego jeszcze Ewana McGregora, to prawdziwe samograje popkultury. Zwłaszcza ten drugi: rola w "Gwiezdnych Wojnach" teleportowała McGregora z kina offowego do pierwszej ligi Hollywood. Ich antagoniści, czyli Lordowie Sithów Darth Sidious i Darth Maul to również wspaniałe postacie (zwłaszcza przypominający diabła Maul, którego nawet dziś trudno przebić w kinie tego typu). Na ekranie pojawia się również Natalie Portman, grająca w tej części poprawnie, choć bez fajerwerków. Niestety całość kładzie na łopatki główny bohater opowieści, a więc Anakin Skywalker, grany przez 10-letniego wtedy Jake'a Lloyda. Czy dziesięciolatek może fajnie zagrać pierwszoplanową rolę w wysokobudżetowym filmie? Nawet jeśli tak, to nie w tym. Oglądanie małego chłopca latającego ścigaczem czy kosmicznym myśliwcem to tortura dla dorosłego widza, który widzi jedynie absurd całej fabuły. A że jeszcze na ekranie partneruje mu kosmita-błazen Jar Jar Binks, generujący cały wachlarz fekalnych żartów i humoru sytuacyjnego rodem z "Flipa i Flapa", to tylko pogarsza sytuację. Mój siedmioletni siostrzeniec rzecz jasna uwielbia taki humor, ale każdy powyżej dwunastego roku życia czuje wyłącznie zażenowanie. Ja również czuję je za każdym razem, gdy oglądam "Mroczne Widmo". I bardzo mi z tego powodu przykro.
Są też plusy: choreografia walk na miecze świetlne jest super, być może najlepsza ze wszystkich dotychczasowych sześciu Epizodów. Charakteryzacja i kostiumy też są niczego sobie, podobnie jak lokalizacje (z wyjątkiem tych generowanych komputerowo). A no właśnie, komputery. Z niezrozumiałych powodów postanowiono zrobić całą masę efektów CGI zamiast normalnej scenografii, wliczając w to bitwę dwóch komputerowych armii. Niestety nie zdało to próby czasu i po blisko piętnastu latach wygląda po prostu słabo. Każdy szanujący się filmowiec wie, że w takich filmach zbliżenia kręci się na prawdziwych kostiumach, a CGI rzuca wyłącznie na tło. Niestety George Lucas nigdy nie był dobrym reżyserem i skutki tego widać w "Mrocznym Widmie".
Jeśli dopiero zaczynacie swoją przygodę ze "Star Wars", uspokoję was: to jedyna z części, która jest aż tak infantylna. Nadaje się wyłącznie do indoktrynacji małych dzieci, by pokochały "Gwiezdne Wojny". I być może właśnie po to (i tylko po to) ją nakręcono.
Wniosek: Świetne dla dzieci, żenujące dla dorosłych. Ale ma kilka momentów.