"Star Wars Episode VII: The Force Awakens" ("Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy")

O czym to jest: Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce...

gwiezdne wojny przebudzenie mocy film recenzja plakat j.j. abrams

Recenzja filmu:

Stało się. "Gwiezdne Wojny" wróciły! Całe szczęście, że George Lucas zdecydował się sprzedać markę "Star Wars" koncernowi Disneya. Po gorzkim rozczarowaniu, jakim okazały się Epizody I-III, tylko cud mógł uratować sagę, która dzieje się dawno, dawno temu, w odległej galaktyce... Ale wiecie co? Cuda czasem się zdarzają!

W tym wypadku cud ma na imię J.J. Abrams. To człowiek-instytucja, który z sukcesem wskrzesił inną znaną markę, jaką jest "Star Trek". Gdy po raz pierwszy obejrzałem nowego "Star Treka" pomyślałem sobie, że chciałbym zobaczyć tak nakręcone "Gwiezdne Wojny". I proszę, kilka lat później moje życzenie zostało spełnione! Oczywiście nie ma na tym świecie nic za darmo i produkcja "Epizodu VII" (a także nadchodzących kolejnych filmów) oznaczała kasację dotychczasowego uniwersum, obejmującego setki książek, komiksów czy gier. Ale chyba było warto, bo "Star Wars" oznaczają świat filmowy i ich miejsce jest na ekranach kin! To ponadczasowa bajka, która ma za zadanie łączyć pokolenia i robi to z sukcesem od prawie pół wieku. "Przebudzenie Mocy" jest z kolei otwarciem kolejnej trylogii, która - nie mam wątpliwości - dostarczy nam ogromnej ilości frajdy.

Przede wszystkim trzeba zauważyć, że "Epizod VII" wyraźnie pokazuje, jak bezsensowne były Epizody I-III. To, co dzieje się w tym filmie, w 100% pasuje do klimatu i narracji oryginalnej trylogii. Ale to nie jest zwykła kontynuacja. To po prostu nowa przygoda; wręcz całkowicie nowa, niejako "przypadkiem" dziejąca się w tym samym uniwersum. Jestem przekonany, że gdyby Epizody I-VI nigdy nie powstały, a "Przebudzenie Mocy" było pierwszym filmem "Star Wars" w historii, byłoby tak samo dobre. Co chyba najlepiej świadczy o jakości.

Nie spodziewałem się filmu nakręconego w ten sposób. Tak innego od wszystkiego, co widziałem do tej pory w tym uniwersum. Oczywiście niektóre wątki mnie nie zaskoczyły, bowiem ich źródła widnieją w wydanych lata temu (i obecnie niekanonicznych) książkach czy komiksach, ale mimo wszystko nie myślałem, że zobaczę je na ekranie. Fani "Star Wars" powinni się cieszyć, bo w pewien sposób ich marzenie się spełniło - zobaczyli ekranizację ukochanych książek z dawnego Expanded Universe (czyli świata "Star Wars" poza filmami). Oczywiście reklamowano ten film jako powrót dawnych legend, ale nie licząc Harrisona Forda, który jako Han Solo rzeczywiście wnosi coś do fabuły, cała reszta postaci (Luke Skywalker, Leia Organa, Chewbacca, C-3PO czy R2-D2) to jedynie dodatki i smaczki. Ale dzięki temu dostajemy coś świeżego, co może nas na nowo zachwycić.

Jestem pod ogromnym wrażeniem nowych postaci. Zacznijmy od głównej bohaterki, czyli Rey, granej przez początkującą aktorkę Daisy Ridley. Jestem zachwycony, że w świecie "Star Wars" główną postacią po raz pierwszy jest kobieta! I to nie byle jaka lasia, tylko konkretna babka, zaradna, inteligentna, a jednocześnie bardzo wrażliwa. To świetna postać, którą widz uwielbia od pierwszego wrażenia. A to, że ma w sobie potencjał do wielkich czynów, tylko pogłębia naszą fascynację. Bardzo, bardzo chcę ją zobaczyć na ekranie po raz kolejny. Naszej bohaterce partneruje Finn (przesympatyczny John Boyega), były żołnierz złowieszczego Imperium (znanego tu jako Najwyższy Porządek), który również - niczym dawno temu Han Solo - musi stać się bohaterem, podczas gdy wcale tego nie chce. Jego dialogi są błyskotliwe, zabawne i pełne humoru, a przy tym znakomicie zagrane. Ogląda się go z największą przyjemnością. Mamy też "tego trzeciego", czyli rebelianckiego pilota Poe Damerona (w tej roli wybitny Oscar Isaac), znakomitego kosmicznego wojownika, przy którym Luke Skywalker w myśliwcu wygląda jak turysta w awionetce. No i dodatkowo dostaliśmy godnego następcę R2-D2, czyli wspaniałego droida BB-8, który od razu podbija serce widzów (i nie tylko tych najmłodszych).

Ale żeby nie było, mamy też i nowe czarne charaktery. Główny złoczyńca Kylo Ren nie budzi niestety zbyt wielkiego przerażenia (daleko - BARDZO DALEKO - mu do Dartha Vadera czy nawet Dartha Maula), ale liczę, że to dopiero pierwsze kroki jego postaci (zwłaszcza że gra go Adam Driver, człowiek o gigantycznym talencie aktorskim). Oprócz tego są też przypominający nazistów oficerowie dawnego Imperium i nowy mroczny wódz, następca Imperatora, którego (tak jak to w poprzednich Epizodach bywało) na początku zobaczyliśmy wyłącznie w formie hologramu. Ciekawe, w kolejnych częściach zapewni nam taki koncert wrażeń, jak kiedyś Palpatine. Oby!

Zaskoczyła mnie też głębia "Przebudzenia Mocy". To chyba przede wszystkim film familijny, ale w dobrym znaczeniu tego słowa. Opowiada o relacjach rodzinnych, więzach dzieci z rodzicami, a także wyborach (dobrych i złych), jakie muszą podejmować młodzi ludzie. Cieszy mnie ta zmiana, bo dotychczas w "Gwiezdnych Wojnach" bohaterowie praktycznie nie mieli na nic wpływu, płynąc z nurtem przeznaczenia. Tutaj czuć, że to co się dzieje, to ich decyzja i ich wybór - co jest bardzo mądrą lekcją dla współczesnej młodzieży. Pod tym względem "Epizod VII" daje od siebie coś więcej, niż tylko znakomite efekty specjalne, scenografię czy fabułę.

Jestem zadowolony z nowego świata "Star Wars", choć oczywiście to nie jest dokładnie ten świat, który przez wiele lat kochałem i zgłębiałem. Ale fakt, że coś jest inne, nie oznacza że jest złe. Muszę się przyzwyczaić do nowego uniwersum i - tak jak główna bohaterka - znowu przebudzić w sobie Moc. Czuję, że będzie warto.

Wniosek: Świetny film, aczkolwiek inny od tego, co do tej pory znaliście.


<<< Sprawdź kolejność oglądania serii "Star Wars"! >>>


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger