"Kingsman: The Secret Service" ("Kingsman: Tajne Służby")
O czym to jest: Tajna agencja krawców ratuje świat.
Wniosek: Nudne, ale da się obejrzeć.
Recenzja filmu:
O "Kingsman: The Secret Service" słyszałem dużo. Jakoś minąłem się z tym filmem w kinach, niemniej wiele osób zachęcało mnie, bym nadrobił to niedopatrzenie. Przekonały mnie opinie, że ta produkcja wyznacza nowe standardy kina szpiegowskiego, z jednej strony nawiązując do klasyki w klimacie pierwszych "Bondów", a z drugiej strony stanowiąc parodię całego gatunku. Sam reżyser stwierdził, że chciał nakręcić zabawny film o szpiegach. I chyba faktycznie jest on zabawny... ale też nudny!
Nudny nie oznacza zły, bo szmirą tego nazwać nie można. Jest tu parę interesujących scen, ciekawych kreacji aktorskich, a także sporej dozy puszczania oczka do widza. Problem w tym, że "Kingsman" nie niesie ze sobą żadnej indywidualnej wartości. Ten film nie zmienił w żaden sposób historii kina, nie jest też na tyle dobry, by wybić się chociażby wśród kina szpiegowskiego. Z całą pewnością jest świetnym prezentem dla fanów Jamesa Bonda, którzy na pewno znakomicie się bawili, oglądając przerysowane, klasyczne motywy szpiega-dżentelmena. Ale dla takiego widza jak ja, nie było tu nic wybitnego, czego już bym nie widział wcześniej.
Plusami są na pewno dwie kreacje aktorskie: po pierwsze Colin Firth, klasa sama w sobie, tym razem w kinie akcji, co już jest zabawne (wszak Firth urodził się, by grać w dramatach, a nie nawalankach). Po drugie w filmie pojawia się również Samuel L. Jackson w roli sepleniącego złoczyńcy o wrażliwym usposobieniu. Naturalny komediowy talent Jacksona wnosi dobrą energię do świata "Kingsmanów", dzięki czemu nie jest on tak niestrawny. Mój główny zarzut w sferze obsady dotyczy niestety Tarona Egertona w wiodącej roli młodego rekruta, tak bezbarwnego jak cała fabuła. Nie jestem przekonany, czy będzie z niego dobry Robin Hood w nadchodzącym kolejnym "Robin Hoodzie", ale dajmy mu jeszcze jakąś szansę.
Choreografia i sceny akcji są całkiem niezłe, choć głupawe, ale mam spory zarzut do efektów CGI, które były żywcem wyjęte z gry komputerowej. Nie wiem, czy to był zamierzony efekt, czy ktoś po prostu przyciął budżet, ale na dużym ekranie wyglądało to potwornie sztucznie. Ale może po prostu nie złapałem intencji parodii... cóż, zdarza się!
"Kingsman: The Secret Service" to wizja Wielkiej Brytanii i Brytyjczyków przefiltrowana przez amerykańskie okulary. Wieści głoszą, że wkrótce dotrze do nas sequel, ale chyba go sobie podaruję. Zamiast tego wolę obejrzeć jakiś film z Jamesem Bondem.
Wniosek: Nudne, ale da się obejrzeć.