"The Big Short"
O czym to jest: Kulisy światowego kryzysu finansowego w 2007 roku.
Wniosek: Bardzo ciekawy film, i to nie tylko dla znawców finansów.
Recenzja filmu:
To trudna sztuka, by zrobić dobry film o zagadnieniach ekonomicznych. Mechanizmy finansowe, bankowość czy instrumenty gospodarcze mają to do siebie, że są trudne do zrozumienia przez zwykłego człowieka (jak zresztą wszystko, co nie istnieje namacalnie, a jest jedynie umownym konceptem). Większość ludzi do dzisiaj nie wie, dlaczego co jakiś czas wybuchają kryzysy finansowe i jak to jest, że ich oszczędności mogą się w ciągu jednego dnia zmienić z majątku w stertę papieru. Film "The Big Short" robi co może, by wyjaśnić widzom przyczyny najnowszego kryzysu gospodarczego, jaki tropi świat od 2007 roku (w Europie jego najlepszym przykładem są problemy w Grecji). Ale jak to się zaczęło?
Zaczęło się, jak to często bywa, w USA. I tutaj pierwsza uwaga: "The Big Short" jest de facto filmem dokumentalnym, choć oczywiście zagranym przez aktorów i z napisanym scenariuszem. Dlaczego wiec dokumentalnym? Po pierwsze, w maksymalnie wierny sposób stara się odtworzyć prawdziwy ciąg wydarzeń (mamy nawet scenę, w której aktorzy sami mówią, gdzie coś zostało zmienione na potrzeby scenariusza). Po drugie nagminne jest tu tzw. łamanie czwartej ściany, a więc zwracanie się bezpośrednio do widza - co od razu przywodzi na myśl "Wilka z Wall Street". Ale nie martwcie się, jeśli myślicie, że jest to powtórka "Wilka". Tamten film skupiał się głównie na demoralizacji bankierów i tego, co pieniądze robią z ludźmi. Tutaj zaś głównym czynnikiem jest chciwość - pozbawiona emocji, nieludzka chciwość, wynikająca z arkuszy Excela i tablic ze wskaźnikami wzrostu. "The Big Short" nie szokuje niczym poza przerażającą szczerością historii. Tak po prostu było, jest i prawdopodobnie długo jeszcze będzie w korporacyjnej, zachodniej rzeczywistości.
Narratorem filmu jest tu Ryan Gosling (w końcu obejrzałem pierwszy film z tym bożyszczem nastolatek), ale to nie on jest głównym bohaterem. Śledzimy losy trzech niezależnych osób/grup, które w porę dostrzegły nadchodzące załamanie rynku i postanowiły na nim zarobić. Pierwsza postać to Michael Burry grany przez Christiana Bale'a, genialny (choć ekstrawagancki) menedżer finansowy. Jego rolą słusznie zachwycają się krytycy, choć byłbym daleki od określania jej mianem komediowej (tak jak nie mogę zrozumieć, czemu Matt Damon został wyróżniony za rolę rzekomo komediową w "Marsjaninie"). Bale zagrał naprawdę brawurowo, choć tak samo świetny był Steve Carell w roli walczącego z Wall Street finansisty. Trzecia grupa w "The Big Short" to dwójka młodych maklerów, chcących zdobyć szybki majątek, wspieranych zakulisowo przez Brada Pitta jako zgorzkniałego, choć genialnego byłego maklera. Wszystkie te postacie przewidziały, że kryzys rozpocznie się od załamania na rynku nieruchomości i naprawdę trudno uwierzyć, że nikt więcej sobie z tego nie zdawał sprawy. Ale tak właśnie było, i to jest najbardziej niesamowite.
Oto właśnie "The Big Short": bardzo dynamiczny film, choć pozbawiony scen akcji. Świetnie zagrany, w mig łapiący kontakt z widzem (i to nie tylko dzięki Margot Robbie w wannie wyjaśniającej nam zawiłości ekonomii) oraz poszerzający świadomość ekonomiczną. I nawet jeśli nie znacie się na finansach, należy wyciągnąć z niego jeden wniosek: nic nie trwa wiecznie, a wszyscy chcą tylko i wyłącznie zarobić. Cóż, chyba taka jest ludzka natura, nieprawdaż?