"House of Flying Daggers" ("Dom Latających Sztyletów")
O czym to jest: Miłosny trójkąt w starożytnych Chinach.
Wniosek: Nudne romansidło, ale ciekawe wizualnie.
Recenzja filmu:
"Dom Latających Sztyletów" to jeden z najpopularniejszych filmów ze współczesnej odmiany kina klasy wuxia. Piękne kobiety i mężczyźni walczący techniką wushu, skakanie po drzewach, bieganie po wodzie, latanie w powietrzu, a do tego taniec, śpiew, piękne kostiumy... Brzmi znajomo? Mogę się założyć, że widzieliście przynajmniej jeden taki film!
Obawiam się jednak, że jeśli chcecie obejrzeć dobre kino tego rodzaju, to lepiej sięgnijcie po inny obraz. No chyba że lubicie romanse, to wtedy śmiało. "Dom Latających Sztyletów" to zwykłe romansidło, tyle że ubrane w starochińskie piórka. Mamy tu skomplikowaną relację miłosną między niewidomą wojowniczką, a dwójką oficerów, którzy starają się ją pojmać. W tle sporo scen akcji, ale równie sporo płaczu, wyznawania sobie uczuć i turlania się po łące w miłosnych uniesieniach. Muszę przyznać, że na dłuższą metę było to nieco męczące - zwłaszcza w ostatniej scenie, która swoją niemiłosierną długością przypominała finał z "Dobry, Zły i Brzydki".
Zastanawiałem się przez cały film, skąd w Chinach swojskie buki i sosny - wszystko się wyjaśniło na napisach końcowych, bowiem jak się okazało film był kręcony w ukraińskich Karpatach. Zatem jeśli liczycie na piękne chińskie widoki przyrodnicze, to niestety tu ich nie znajdziecie (nie licząc bambusowego lasu). Trzeba też wspomnieć o sporej dozie błędów logicznych i dziur w fabule, ale zrzucam to na karb kiepskiego montażu. Oczywiście czasem do rozrywki wystarczy po prostu trochę nieziemskiej nawalanki, więc pod tym względem "Dom Latających Sztyletów" może być satysfakcjonujący. Ale ja osobiście potrzebuję czegoś więcej, zatem raczej do tego filmu więcej nie wrócę.
Wniosek: Nudne romansidło, ale ciekawe wizualnie.