"Star Trek II: The Wrath of Khan" ("Star Trek II: Gniew Khana")
O czym to jest: Załoga U.S.S. Enterprise walczy z szalonym despotą.
Wniosek: Teatralne do bólu, ale w miarę ciekawe.
Recenzja filmu:
Drugi kinowy "Star Trek" w historii uznawany jest pośród fanów za najlepszą część cyklu (a na pewno najlepszą spośród klasycznych dziesięciu części). Klimatyczne starcie załogi U.S.S. Enterprise z diabolicznym nadczłowiekiem Khanem było wielokrotnie cytowane i powtarzane w wielu dziełach popkultury. Starczy wspomnieć, że odtworzono tę przygodę w jednym z filmów nowej serii, a więc "Star Trek Into Darkness", co świadczy o tym, że jest popularna po dziś dzień.
Fabularnie film stanowi kontynuację jednego z odcinków "Star Trek: The Original Series", w którym po raz pierwszy spotykamy Khana i jego załogę banitów. W filmie "The Wrath of Khan" despota z dawnych czasów powraca, by raz jeszcze zagrozić Federacji i całej galaktyce, tym razem za pomocą urządzenia zwanego Genesis, które można w oka mgnieniu terraformować całe planety. Przyznaję, że namacalny wróg w postaci Khana jest o wiele lepszy od tajemniczego V'Gera, który terroryzował kosmos w "Star Trek: The Motion Picture". W końcu Kirk ma się z kim bić! Co istotne, "The Wrath of Khan" w końcu daje nam scenę bitwy kosmicznej - może i niewielkiej, ale zawsze wprowadzającej nieco dynamiki do przerażająco statycznego uniwersum "Star Treka".
Znani z poprzedniej części i oryginalnego serialu aktorzy powracają, ponownie grając te same miny i gesty, które przyniosły im popularność. Czyli jednym słowem: nadmierna ekspresja i wszystkie emocje na wierzchu, czego dowodem jest okrzyk Khaaaaaaaaaaaaaaaaan!, jaki przeszedł do historii kina. Mam jednak zastrzeżenia co do nowych mundurów, które Kirk i koledzy będą nosić przez kilka następnych części - pomijając już głupawe golfy, to muszę zauważyć, że rozpięty mundur wygląda, jakby ktoś nosił śliniaczek.
Warto dodać, że Khan i jego załoga renegatów wyglądają jak podstarzała sekta kultu New Age, która przegapiła koniec lat 70. Nie zdziwiłbym się, gdyby eksperymentowanie z LSD było tam na porządku dziennym. Pomijając te skojarzenia, muszę przyznać że "The Wrath of Khan" oglądało się w miarę interesująco, a co najważniejsze zapamiętałem sporo z tego filmu. A przecież, jak pewnie sami wiecie, nie wszystkie "Star Treki" warte są tego, by je pamiętać.
Wniosek: Teatralne do bólu, ale w miarę ciekawe.