"Star Trek IV: The Voyage Home" ("Star Trek IV: Powrót na Ziemię")
O czym to jest: Kapitan Kirk i koledzy cofają się w czasie, by znaleźć wieloryby.
Wniosek: Ogląda się z uśmiechem na gębie. Fajne!
Recenzja filmu:
Czwarty kinowy "Star Trek" to jednocześnie najgłupsza i najfajniejsza część cyklu. Umówmy się, że wątek podróży w czasie zazwyczaj jest rezerwowany dla produkcji telewizyjnych, a nie pełnometrażowych filmów. Trudno mi zliczyć wszystkie odcinki różnorakich seriali science fiction z takim przebiegiem akcji (równie popularne są też światy równoległe lub inne wymiary). Jednak ku mojemu zaskoczeniu, w przypadku tego filmu wypadło to nie tylko interesująco, ale wręcz ożywczo i nowatorsko.
Szczątkowa załoga dawnego U.S.S. Enterprise, chwilowo latająca zdobycznym klingońskim statkiem, musi się cofnąć w czasie do XX wieku, by przywieźć do przyszłości dwa humbaki, ratując w ten sposób Ziemię przed zagładą. Brzmi to oczywiście absurdalnie, ale o dziwo na ekranie ma sens. Bardzo widoczny jest tu wątek ekologiczny i przesłanie do współczesnego widza, by chronił środowisko, ratując w ten sposób własną przyszłość (smutne jest to, że nawet obecnie w drugiej dekadzie XXI wieku, wielu ludzi ma problem ze zrozumieniem podstaw ekologii). Dostajemy w ten sposób dynamiczny film przygodowy, pozbawiony statycznej powagi i patosu, jaki do tej pory charakteryzował tę serię. "Star Trek" na luzie - kto by pomyślał!
Nie ma sensu znów omawiać znanej nam obsady, z wyjątkiem Catherine Hicks w roli XX-wiecznej biolożki i opiekunki humbaków. Jest tak sympatyczna i przyjemna do oglądania, że szczerze żałuję, iż nie powróciła już nigdy na ekran uniwersum "Star Treka". Właśnie takiej luźnej postaci brakowało w skostniałej załodze Enterprise'a! Co też istotne dla tego filmu, za reżyserię, podobnie jak w "The Search for Spock", odpowiadał Leonard Nimoy - i po raz kolejny przyznaję, że znał się na swojej robocie. Pozostaje nam tylko żałować, że nie nakręcił więcej części.
"The Voyage Home" kończy wątek przydługiej odysei, która rozpoczęła się jeszcze w "The Wrath of Khan". Trochę szkoda, bo mam wrażenie, że kolejne filmy (oczywiście z klasycznej serii) już nie będą tak dobre.
Wniosek: Ogląda się z uśmiechem na gębie. Fajne!