"Underworld: Rise of the Lycans" ("Underworld: Bunt Lykanów")
O czym to jest: Wilkołaki buntują się przeciwko wampirom.
Wniosek: Nuda. Strata czasu!
Recenzja filmu:
A szło już tak dobrze... To oczywiste, że po bardzo udanym "Underworld: Evolution" twórcy postanowili pociągnąć serię dalej. I nawet rozumiem, czemu zamiast kolejnego sequela stworzyli prequela, będącego tak naprawdę rozwinięciem efektownej sceny początkowej z poprzedniego filmu (wraz z inkorporacją flashbacków z oryginalnego "Underworlda"). Nie rozumiem jednak, czemu - mimo udziału znanej nam ekipy, w tym Billa Nighy'ego - wyszła aż taka kaszanka!
Jedyne co mi przychodzi do głowy, to Kate Beckinsale. A raczej jej brak. "Underworld" bez udziału czarnowłosej, seksownej wampirzycy, okazał się być po prostu niestrawny. Zamiast niej na pokład wciągnięto podobną do niej Rhonę Mitrę, której jakiś chirurg plastyczny zrobił wielką krzywdę. Serio, nie żartuję - ta kobieta jest tak pocięta przez skalpel, że nie da się jej oglądać! Nie udało jej się wypełnić butów po Beckisale ani pod względem urody, ani też talentu aktorskiego (co jest tym bardziej przykre, że akurat w tym aspekcie wcale nie trzeba było wysoko sięgać...). Bill Nighy robił wprawdzie co mógł, podobnie jak Michael Sheen w roli Luciana, sympatycznego wilkołaka z pierwszej części. Ale nawet ta dwójka nie mogła pomóc tam, gdzie zawiódł scenariusz.
A zawiódł na całej linii. Z niezrozumiałych dla mnie powodów w "Rise of the Lycans" zredukowano akcję do zaledwie kilku nawalanek na miecze i balisty, porzucając przy tym zjawiskową choreografię, która urozmaicała nam poprzednie części. Jaki jest sens oglądać film z serii "Underworld" bez tych wizualnych smaczków? Ponadto gotycka stylizacja ma sens, gdy się ją osadzi w czasach współczesnych. Gdy wpakujecie ją do quasi-średniowiecznego filmu, wyjdzie wam... gotyk. Ten prawdziwy. A umówmy się, "Rise of the Lycans" to nie "Imię Róży", wszystkie niedociągnięcia i cięcia budżetowe widać od razu i to na kilometr. Niestety powoduje to, że prequel "Underworlda" to słaby film klasy B, niebezpiecznie blisko krążący wokół strefy C.
Tak naprawdę przedstawienie źródeł waśni na linii wampiry/wilkołaki nie było ani konieczne, ani zajmujące. Wszystko, co istotne, widzieliśmy wcześniej we flashbackach, więc te półtorej godziny jesieni średniowiecza można sobie odpuścić. Jest tyle ciekawszych rzeczy do oglądania!
Wniosek: Nuda. Strata czasu!