"T2 Trainspotting"
O czym to jest: Podstarzali narkomani mierzą się z kryzysem wieku średniego.
Wniosek: Niezłe, ale niestety nie rewolucyjne.
Recenzja filmu:
Pierwszy "Trainspotting", mimo dwudziestu lat na karku, nic nie stracił na ostrości. Jest nadal awangardowy, obrazoburczy, przepełniony gniewem i młodzieńczym buntem. Nic dziwnego, że dla pokolenia wychowanego w latach 80. i 90. był to prawdziwy głos epoki. Osobiście spóźniłem się o jakąś dekadę, by był to również mój głos, ale nic nie szkodzi. Jestem w stanie docenić gigantyczny impakt kulturowy, jaki ta historia wniosła do światowej kultury.
Jakież więc było moje zaskoczenie, gdy ogłoszono powstanie sequela! Wszystkie postacie i aktorzy z pierwszej części (i reżyser również) spotkali się ponownie, by opowiedzieć kolejny odcinek historii życia szkockiego marginesu społecznego w Edynburgu. Czy im się to udało? Tu zdania są podzielone. To z całą pewnością dobry film, z ciekawą fabułą, wciąż fajnymi postaciami i niespodziewanymi zwrotami akcji. Ale to za mało, by nazwać go rewolucyjnym. "Trainspotting" zadziałał w 1996 roku, ponieważ idealnie wstrzelił się w realia i potrzeby ówczesnej epoki. Powtarzanie tych samych sztuczek w 2017 roku jest już zdecydowanym przeżytkiem, nie zawierającym w sobie nic prócz nostalgii. Teoretycznie o tym właśnie jest "T2" - o refleksji (czy raczej kryzysie wieku średniego) podstarzałych mężczyzn, którzy zmuszeni są spojrzeć z dystansu i zastanowić się, co takiego uczynili ze swoim życiem. Szkoda tylko, że "T2" w dużej części składa się z flashbacków i nawiązań do oryginału, tylko czasami zaskakując nas czymś porywającym (jak doskonała pieśń o bitwie katolików z protestantami w 1690 roku lub nowa wersja monologu McGregora pt. Choose life).
Od razu mówię, że nie ma sensu traktować tej produkcji osobno od oryginału. Jeśli ktoś nie oglądał jedynki, nie ma szans zrozumieć sequela i wszystkiego, co dzieje się na ekranie. To oczywiście duża wada, jednak doceniam spójność i tytaniczną pracę reżysera, byśmy dalej czuli się w klimacie tamtych czasów. Kto wie, może gdybym był dziś po 40-stce, odczytałbym ten film nieco inaczej. A tak mogę tylko powiedzieć, że był dobry. Zresztą nie ma chyba filmu z Ewanem McGregorem, który byłby zły!
Wniosek: Niezłe, ale niestety nie rewolucyjne.