"Power Rangers"

O czym to jest: Piątka nastolatków z problemami zyskuje kosmiczne supermoce.

power rangers film 2017 recenzja haim saban

Recenzja filmu:

Gdyby w marce Power Rangers nie było czegoś więcej niż się wydaje, nie przetrwałaby prawie dwudziestu pięciu lat, kilkudziesięciu seriali, dwóch filmów i setek godzin materiału. Zresztą nie znam osoby z mojego pokolenia, która nie słyszała o nastolatkach w kolorowych trykotach, broniących świata przed potworami, czarownikami i kosmitami. Z jednej strony Power Rangers są oczywiście synonimem kiczu młodzieżowej telewizji lat 90., z drugiej zaś doskonale wpisują się w potrzeby i gusta dzieciaków (również tych dużych). Nie byłem jednak pewien, czy w 2017 roku uda się tak ożywić franczyzę, by spełniła wymagania współczesnych wysokobudżetowych produkcji.

Na szczęście twórcy wiedzieli dokładnie co robią! Nic w tym zresztą dziwnego, bo producentem tegorocznego filmu został Haim Saban, pomysłodawca przeniesienia idei Power Rangers do świata zachodniego i twórca pierwszego serialu (wzorowanego na japońskim oryginale). Stąd zresztą pochodzi pełna nazwa filmu: "Saban's Power Rangers". Dobrano nową, młodą obsadę, odpalono programy do efektów specjalnych i nakręcono dwie godziny rewelacyjnej rozrywki, która zadowoli zarówno starsze pokolenie dzieci lat 90., jak i współczesne dzieciaki. Jak pewnie sami zauważyliście, jest obecnie moda na sentymenty i odgrzewanie dawno zapomnianych franczyz sprzed lat. Jednak rzadko kiedy udaje się to tak dobrze, jak w tegorocznym "Power Rangers". Zmieszczono tu wszystkie, kultowe elementy oryginalnej historii, a nawet przemycono muzykę, ujęcia i elementy fabuły! Prócz samych Rangersów jest też (a jakże!) wiedźma Rita, są Kitowcy, Zordon, robot Alfa 5, Goldar i oczywiście Megazord! Zgadza się absolutnie wszystko!

Naprawdę nie wierzyłem, że z tak absurdalnego uniwersum, jakim jest świat Rangersów, da się nakręcić tak logiczny film. Jest tu odpowiedź na wszystkie pytania: czemu zordy wyglądają jak dinozaury, skąd się wziął statek kosmiczny pod miasteczkiem Angel Grove, a nawet to, dlaczego wszyscy mówią po angielsku! Nowi "Power Rangers" to historia typu origin, w której dokładnie przedstawiono zawiązanie przyjaźni między głównymi bohaterami. I chyba ten motyw zachwycił mnie najbardziej. Nasi bohaterowie to piątka dzieciaków z problemami, zyskujących supermoce w zasadzie przez przypadek. Mimo że się wcześniej nie znali, muszą w szybkim tempie nauczyć się sobie ufać, a także przezwyciężyć własne lęki i słabości. Ten motyw zawsze dobrze wygląda na ekranie. Ale najlepsze jest to, że mimo tej grożącej kiczem linii fabularnej, film "Power Rangers" nie traci dystansu do siebie. Bystre dialogi wyśmiewają zarówno poprawnie polityczną multirasowość bohaterów, jak i liczne zapożyczenia z innych dzieł popkultury, z "Transformersami" na czele. Uwielbiam takie podejście!

A propos multirasowości. Zgodnie z najnowszą modą, nasi bohaterowie prezentują prawdziwy przekrój ras i tożsamości. Główny bohater to oczywiście biały chłopak (a jakże), ale towarzyszą mu Afroamerykanin, Azjata, Latynoska oraz Hinduska. Do tego jedna z dziewczyn jest lesbijką, a jeden z chłopaków cierpi na rodzaj autyzmu. Na wszelki wypadek zamieniono też kolory kombinezonów - Afroamerykanin jest teraz Niebieskim Wojownikiem, Azjata Czarnym, a Latynoska Żółtą Wojowniczką. Normalnie taka dawka politycznej poprawności by mnie denerwowała, ale tym razem pozostaje mi tylko przyklasnąć. To w końcu film dla współczesnej amerykańskiej młodzieży, która już dawno przestała być kolejnym wcieleniem dominującej kiedyś idei WASP (ang. white anglo-saxon protestant). Ponadto jestem zachwycony talentem młodych aktorów, ze szczególnym wskazaniem ślicznej Naomi Scott w roli Różowej Wojowniczki. Super się ich ogląda! A i dla starszego pokolenia znajdzie się coś atrakcyjnego: Ritę gra bowiem Elizabeth Banks (i widać, że ma z tego świetną frajdę), a Zordona kultowy Bryan Cranston we własnej, łysej osobie!

Z takiego materiału źródłowego nie dało się nakręcić lepszego filmu niż tegoroczni "Power Rangers". Ewentualne słabe punkty są wyłącznie winą niedoskonałości oryginału, a nie wpadek produkcyjnych. Określę to tak: to najlepszy burger z frytkami, jakiego możecie chcieć - choć oczywiście żaden burger z frytkami nigdy nie będzie stał na poziomie wielogwiazdkowych restauracji z "Przewodnika Michelin". I co z tego? Kocham burgery z frytkami!

Wniosek: Świetne! Nie mógłbym sobie życzyć lepszej ekranizacji Power Rangers!


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger