"The Orville"
O czym to jest: Pastisz seriali z uniwersum "Star Treka".
Wniosek: Dokładnie takie, jak prawdziwe seriale "Star Trek" z lat 80. Nic oryginalnego.
Recenzja serialu:
Słusznie zauważono, że "The Orville" to de facto reboot serialu "Star Trek: The Next Generation". Jednak wbrew oczekiwaniom widzów i tym, co widzieliśmy w trailerze, nie jest to parodia uniwersum "Star Treka", a pastisz. Czyli zamiast wyśmiewać wątki i fabułę, serial bierze najważniejsze elementy najbardziej znanego telewizyjnego wszechświata SF, uwydatnia je i podaje na nowo. Tylko z jakim efektem?
Przyznaję, że "The Orville" miejscami jest bardzo bystre. W ciekawy sposób odnosi się do czysto ludzkich kwestii, jakie do tej pory pomijano w serialach klasy "Star Trek". Na przykład: gdzie na statku kosmicznym jest toaleta? Jak załoga radzi sobie z różnego rodzaju używkami? Jak rozwiązać emocjonalny problem, gdy kapitan i pierwszy oficer w przeszłości byli małżeństwem? Z tego powodu odnoszę wrażenie, że "The Orville" to coś w rodzaju 100 pytań na temat "Star Treka", które zawsze baliście się zadać. Seth MacFarlane, jeden ze zdolniejszych komików współczesnej telewizji (twórca takich hitów jak "Family Guy" czy "Ted"), po raz pierwszy postawił się w głównej roli zarówno ciałem, jak i głosem, wnosząc do "The Orville" swój specyficzny, wulgarny humor. Można go lubić, można nie lubić, ale nie powinno się mu odmawiać inteligencji i bystrości. Problem w tym, że tego humoru jest tu o wiele mniej, niż wszyscy się spodziewali.
Obawiam się, że MacFarlane stał się ofiarą własnego sukcesu. Kręcąc "The Orville" niechcący zrobił... za dobry serial. Prawdę powiedziawszy jego dzieło niczym się nie różni od całej masy seriali SF z przełomu lat 80. i 90. Taka sama gra aktorska, kostiumy, dekoracje, a nawet efekty specjalne! To podobny problem, jak z "Godzillą" Edwardsa sprzed paru lat. Jest cienka granica między nawiązywaniem do klasyki, a plagiatowaniem jej. MacFarlane (świadomie lub nieświadomie) nakręcił produkcję pasującą do gustu widza z 1987 roku, a nie 2017. Nie oznacza to, że "The Orville" to zły serial - jest całkiem dobry, tyle że niepasujący do współczesności.
Być może gdybym nie miał co oglądać (zwłaszcza, że akurat zaczęto emisję nowego "prawdziwego" Treka, czyli "Star Trek: Discovery"), to kontynuowałbym przygodę z "The Orville". Ale póki co niestety szkoda mi czasu, zwłaszcza że mam dość niski poziom tolerancji fekalnych żartów. Mimo to wciąż trzymam kciuki za MacFarlane'a, bo zdolny z niego producent, reżyser i aktor. Liczę na to, że kiedyś wniesie do kina i telewizji coś naprawdę wyjątkowego.
Wniosek: Dokładnie takie, jak prawdziwe seriale "Star Trek" z lat 80. Nic oryginalnego.