"Star Trek: Deep Space Nine" ("Star Trek: Stacja Kosmiczna")
O czym to jest: Przygody mieszkańców stacji kosmicznej na krańcu galaktyki.
Wniosek: Doskonały familijny serial przygodowy!
Recenzja serialu:
Klasyczna seria "Star Trek", rozpoczęta w 1966 roku, znalazła swoją telewizyjną kulminację w serialu "Deep Space Nine". Wprawdzie o dwa lata dłużej przeżył go "Star Trek: Voyager" (że już nie wspomnę o nadawanym obecnie "Star Trek: Discovery"), ale to przygody na tytułowej stacji kosmicznej Deep Space Nine są w moim mniemaniu kwintesencją tego, co w uniwersum "Star Treka" najlepsze, najciekawsze i najbardziej fascynujące.
Wszystkie seriale z serii "Star Trek" powtarzają ten sam schemat - przygód załogi statku kosmicznego przemierzającego galaktykę w zasadzie bez konkretnego celu (chyba, że celem nazwiemy chęć odkrywania tego, co nieznane). Nadawany do 1993 roku kultowy "Star Trek: Next Generation" tak spodobał się widowni, że zrodził zapotrzebowanie na kolejny serial przygodowy w tym uniwersum. Na szczęście producenci poszli po rozum do głowy i zamiast iść tą samą drogą, postanowili stworzyć coś nowego. Tą nowością był spin-off zatytułowany "Deep Space Nine", gdzie przygody miały miejsce na stacjonarnej stacji kosmicznej, zamiast na mobilnym statku kosmicznym. Nazywanie tej produkcji spin-offem ma mocne podstawy - większość wątków, takich jak choćby konflikt Bajoranie/Cardassianie czy rasa Ferengi, pojawiło się już w ramach przygód kapitana Picarda. Mało tego, w "Deep Space Nine" znajdziecie również sporo postaci, wcześniej obecnych na planie "The Next Generation". Nie mam więc wątpliwości, że obydwie produkcje należy traktować razem - z tą różnicą, że w moim odczuciu spin-off, choć nie tak kultowy, jest lepszy od swojego pierwowzoru.
"Deep Space Nine" bierze to co najlepsze ze "The Next Generation" - barwną załogę rozmaitych osobowości pod dowództwem mądrego kapitana, rozmaitość ras i przygód, ale osadza je w stałym kontekście. Dzięki temu widzowie mogą obserwować zarówno codzienne zmagania mieszkańców stacji kosmicznej, jak i serię konfliktów na skalę galaktyczną, z kulminacją w postaci porażającej rozmachem wojny z Dominium, ciągnącej się przez cały sezon 6 i 7. Co ważne, dodanie do wyposażenia Deep Space Nine statku U.S.S. Defiant pozwoliło twórcom na wprowadzenie bardziej mobilnych przygód, a bliskość tunelu czasoprzestrzennego łączącego z innym sektorem galaktyki na eksplorację tego, co nieznane. I to wszystko w jednym serialu! Mało tego, w "Deep Space Nine" znajdziecie również bardzo dużo wątków religijnych i metafizycznych, bardzo przypominających to, co w przyszłości fani SF zobaczą w nowej odsłonie serialu "Battlestar Galactica".
Owszem, sporo w tym serialu familijnej naiwności, romansów i głupiutkich przygód, których oglądanie jest stratą czasu. Ale warto przez to przejść dla kulminacji w postaci wspomnianej już wojny z Dominium, epickiego konfliktu z bitwami kosmicznymi na skalę rodem z "Gwiezdnych Wojen". Zapewne nie wszystkie postacie przypadną Wam do gustu (mnie np. niezmiennie irytowali Odo i O'Brien), ale zapewniam, że każdy widz znajdzie tu swojego ulubieńca - moim stał się Quark, chciwy barman i kanciarz o złotym sercu, a także Cardassianin imieniem Garak, sympatyczny krawiec i jednocześnie szpieg. A skoro już jesteśmy przy Cardassianach - należy nadmienić, że "Deep Space Nine" zaoferował wspaniałych łotrów, dla których naprawdę warto oglądać ten serial. Wśród nich prym pierwszeństwa wiedzie oczywiście Gul Dukat, ewoluujący od zbrodniarza, przez szlachetnego sojusznika aż do religijnego szaleńca. Tak dobrego czarnego charakteru nie spotkałem od czasów Scorpiusa z "Farscape"!
"Deep Space Nine" jest wspaniałą hybrydą familijnego serialu na rodzinny wieczór i wciągającej przygodówki dla fanów SF. Wszystko co dobre w takich produkcjach jak "Stargate SG-1" czy wspomniany "Battlestar Galactica", miało swoje źródło w tym "Star Treku". Grzech nie znać.
Wniosek: Doskonały familijny serial przygodowy!