"Bright"
O czym to jest: Człowiek i ork rozwiązują magiczną zagadkę kryminalną.
Wniosek: 10/10 za pomysł. A jako film takie sobie.
Recenzja filmu:
Wyobraźcie sobie klasyczny film fantasy. Rycerze, smoki, magia, elfy, orki, krasnoludy etc. Znacie to, prawda? No to teraz wyobraźcie sobie, że minęło 2000 lat i z tamtego magicznego świata wyewoluował dokładnie taki, jak dziś. Tyle że ze wszystkimi rasami, magią i podziałami gatunkowymi, przy których dzisiejsze społeczne konflikty w Stanach Zjednoczonych wyglądają jak kłótnia przedszkolaków. Genialny pomysł na film!
Netflix przestał się zadowalać wypuszczaniem najwyższej klasy seriali, takich jak np. "Narcos" czy "Stranger Things". Teraz postanowił zawalczyć o kinowego widza i wypuszczać wysokobudżetowe, pełne efektów produkcje dedykowane na swoją platformę, które z powodzeniem mogłyby konkurować z kinowymi hitami. "Bright" jest właśnie takim filmem - z uznanym reżyserem Davidem Ayerem na pokładzie i gwiazdorską obsadą. Wprawdzie niespecjalnie przepadam za dziełami Ayera (jego ostatnie dwie produkcje, czyli "Fury" i "Suicide Squad" niespecjalnie do mnie przemówiły), jednak tematyka "Bright" wymagała, bym dał temu filmowi szansę. Niestety hit Netflixa wpadł w te same koleiny, co wspomniane poprzednie filmy Ayera: okazał się był dość prostą i naiwną historią we wspaniałej wizualnej oprawie. Niektórym to wystarcza, by się dobrze bawić, ja jednak oczekuję czegoś więcej.
Nie oznacza to, że "Bright" jest złą produkcją. Byłoby naprawdę niezłe jako np. pilot serialu telewizyjnego. Niestety brakuje mu rozmachu fabuły koniecznego do tego, by zawojować kinowego widza. Głównym bohaterem jest Will Smith w roli cynicznego gliniarza w Los Angeles, który dostaje za partnera pierwszego orka w policyjnym mundurze. Brzmi znajomo? Nic dziwnego, bo identyczny motyw był już w filmie (i później serialu) "Alien Nation" w latach 80. - tyle że wówczas chodziło o kosmitów, a nie orki czy elfy. Wraz ze swoim orkowym (orczym?) partnerem, Smith trafia na trop magicznego spisku elfów, którzy za pomocą magicznej różdżki będą chcieli wskrzesić legendarnego Władcę Ciemności. W tle mnóstwo gangsterskiego klimatu, strzelanin, ciętych dialogów rodem z "Zabójczej Broni" i innych filmów klasy "buddy movie", oraz parę doskonałych pomysłów na przeplatanie świata fantasy z rzeczywistością. Niestety "Bright", gdy się go obedrze z tej całej iskrzącej otoczki, jest dosyć zachowawczy pod względem scenariusza. Zwroty akcji są przewidywalne, bohaterowie jednowymiarowi, a historia niezbyt porywająca. Wygląda to tak, jakby ktoś wpadł na genialny pomysł, ale niekoniecznie potrafił go dobrze wcielić w życie.
Gdybym dostawał dolara za każdy obejrzany film, w którym Will Smith wstaje rano i pije kawę, byłbym już milionerem. Nie mam zbyt wysokiego mniemania o nim jako aktorze, ale przynajmniej przestał mnie już denerwować. Jego rola niespecjalnie różni się od tego, co widzieliśmy w innych jego filmach, niemniej wiem że Smith ma swoich miłośników, zatem niech mu będzie. Dla kontrastu uwielbiam Joela Edgertona, a jego kreacja orka w "Bright" zasługuje na wielkie uznanie! To doskonale zagrana i poprowadzona postać, aż chciałoby się go więcej oglądać na ekranie (co jest zresztą możliwe, bo w planach jest już ponoć sequel). Warto też wspomnieć, że w "Bright" w roli złej elfki wystąpiła Noomi Rapace - wyglądała naprawdę złowieszczo, a jej elfie komando zabójców było bardzo efektowne! Czego jak czego, ale pięknej oprawy i znakomitych efektów pirotechnicznych i komputerowych nie można temu filmowi odmówić.
Warto znać "Bright" ze względu na pomysł. To też całkiem znośna rozrywka na wieczór przed telewizorem. Do obejrzenia na raz i zapomnienia.
Wniosek: 10/10 za pomysł. A jako film takie sobie.