"The Bounty" ("Bunt na Bounty")
O czym to jest: Prawdziwa historia najsłynniejszego buntu w historii Royal Navy.
Wniosek: Rewelacyjny film. Wciąż doskonale się ogląda!
Recenzja filmu:
Zainspirowałem się do przypomnienia sobie prawdziwej klasyki - czyli filmu "The Bounty" o najsłynniejszym buncie na pokładzie statku brytyjskiej królewskiej marynarki wojennej. Rzecz działa się w 1789 roku na wodach południowego Pacyfiku, gdy to załoga H.M.S. Bounty wraz z pierwszym oficerem zbuntowała się przeciwko kapitanowi. Nie był to oczywiście ani pierwszy, ani ostatni bunt w dziejach Royal Navy, ale z całą pewnością najgłośniejszy - choćby dlatego, że jego konsekwencje sięgają po dziś dzień (zainteresowanych odsyłam do zapoznania się z historią Wyspy Pitcairn). To jednak opowieść na kiedy indziej.
"The Bounty" oglądałem lata temu jako dzieciak i muszę przyznać, że z ogromną satysfakcją wróciłem do tego filmu teraz, już jako dojrzały widz. Dzięki temu mogłem w pełni doświadczyć zarówno głębi postaci, jak i sprawnego scenariusza oraz doskonałej scenografii - dość wspomnieć, że na potrzeby filmu zbudowano pełnowymiarową (i pływającą!) replikę tytułowego okrętu, którą do dziś można oglądać jako atrakcję turystyczną w porcie w Hong Kongu. Plenery kręcono w prawdziwych lokacjach Polinezji Francuskiej, stąd też niezwykłe i realistyczne obrazy rajskiej wyspy Tahiti, która bez wątpienia mogła uwieść XVIII-wiecznych żeglarzy. Ale to nie piękne zdjęcia czy muzyka są tu głównie warte wspomnienia, ale obsada. I to jeszcze jaka! Mimo że "The Bounty" nakręcono w 1984 roku, znajdziecie tutaj ogromną ilość współcześnie sławnych nazwisk - chociażby Anthony'ego Hopkinsa, Mela Gibsona, Liama Neesona, Daniela Day-Lewisa czy Bernarda Hilla! Co więksi znawcy srebrnego ekranu niewątpliwie poznają też nieodżałowanego Laurence'a Oliviera, prawdziwą legendę kina, teatru i telewizji. Zaufajcie mi gdy mówię, że taka obsada mówi sama za siebie!
Oczywiście wszystko co powyższe to tylko smakowite dodatki. Prawdziwym skarbem stanowiącym o jakości "The Bounty" - jak zresztą w przypadku każdego filmu - jest dobra historia. A tej tu nie brakuje. Z jednej strony widzowie poznają kapitana Bligha, twardego i bezkompromisowego mężczyznę o cechach tyrana, a z drugiej wrażliwego młodzieńca - pierwszego oficera Fletchera - który zakochuje się w pięknej Tahitiance. Łatwo w tej historii o przypisanie ról "tego złego" i "tego dobrego", prawda? Na szczęście twórcom filmu udało się zachować niezbędną równowagę i pokazać (zgodnie zresztą z faktami), która z tych postaci miała rację, a która się myliła. Tyrania Bligha nie była bowiem niczym nadzwyczajnym na pokładzie okrętów wojennych w XVIII wieku i miała docelowo chronić zarówno statek, jak i jego załogę. Z kolei Fletcher buntując się przeciwko kapitanowi, odrzucił nie tylko jego dotychczasowe wstawiennictwo jako mentora, ale również popełnił akt piractwa, porzucając kapitana wraz z lojalnymi marynarzami pośrodku oceanu. Kto zatem okazał się być większym zbrodniarzem? "The Bounty" jak chyba żaden inny film pokazuje, jak ważne jest zachowanie równowagi między rządzącym, a poddanymi - gdy jedna ze stron za bardzo naciska, albo druga za mało się słucha, dochodzi do tragedii. Konkluzja jest taka, że prawo musi być przestrzegane, ale pod warunkiem, że nie zamyka swoich oczu na potrzeby obywateli. Oczywiście w granicach rozsądku.
"The Bounty" ogląda się doskonale nie tylko jako kino marynistyczne, ale również jako dramat obyczajowy. Nie zgadzam się jednak z opiniami sugerującymi jakiś ukryty wątek homoseksualny między głównymi bohaterami - nie dajmy się zwariować. I bez drugiego dnia ten film przeszedł do historii kina. I zasłużenie!
Wniosek: Rewelacyjny film. Wciąż doskonale się ogląda!