"Pacific Rim Uprising" ("Pacific Rim: Rebelia")
O czym to jest: Wielkie roboty biją się z wielkimi potworami.
Wniosek: Dobre, przyjemnie widowisko.
Recenzja filmu:
Bardzo lubię, gdy producenci zamiast robić prosty sequel o niemal identycznej fabule jak pierwsza część (jak np. "Independence Day: Resurgence") postanawiają nieco się wysilić i nakręcić coś podobnego, ale jednocześnie lepszego. Czasem wystarczają proste zabiegi jak zmiana obsady, wprowadzenie zwrotów akcji czy bardziej niejednoznacznych postaci, a już film ogląda się o wiele lepiej. W przypadku "Pacific Rim Uprising" powiem szczerze, że bawiłem się świetnie!
Sequel ponownie daje widzom to, co ucieszy każdego duchowego dziesięciolatka - wielkie roboty okładają się pięściami z wielkimi potworami, depcząc przy okazji parę miast po drodze. Ale tym razem zamiast prostego schematu "wszyscy razem przeciwko wrażym kosmitom", sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana. Do końca nie wiadomo kto jest wrogiem, kto sojusznikiem i czym tym razem ludzkości uda się zwyciężyć. Oczywiście nie spodziewajmy się, że "Uprising" to oscarowy dramat obyczajowy, bez przesady. Ale jak na swoją kategorię filmową trzyma się naprawdę mocno. Efekty specjalne są świetne, choreografia walk i pomysły też, ponadto zrezygnowano z dosyć agresywnego lokowania produktu jak w pierwszym "Pacific Rim", mającym na celu nakierowanie na sprzedaż zabawek. Jedyne do czego mogę się przyczepić, to ewidentnego kręcenia filmu pod chińskiego widza, bowiem prym wiodą tu chińskie rozwiązania technologiczne i chińscy herosi. Z drugiej strony tyle razy widzieliśmy to w wykonaniu Amerykanów, że tym razem nieco odmiany nam nie zaszkodzi!
Ale prawdziwy klucz do sukcesu "Pacific Rim Uprising" leży w obsadzie. Nie zobaczycie tu drewnianego Charliego Hunnama (dzięki Bogu), który był akurat zajęty zapewnianiem budżetowej klęski "King Arthur: Legend of the Sword". Nowe twarze to rewelacyjny John Boyega, doskonalący się z filmu na film Scott Eastwood i świetna Cailee Spaeny, której w życiu nie dałbym 20 lat, a co najwyżej 14. Myślę że to właśnie Boyega pociągnął wszystkich do góry - to jeden z tych aktorów młodego pokolenia, który naprawdę kocha swój zawód i rewelacyjnie się bawi za każdym razem, gdy staje przed kamerą. A widz bawi się razem z nim!
Oczywiście "Uprising" nie stroni od prostych rozwiązań, głupawych pomysłów czy czerstwych dialogów. Ale jest ich na tyle mało, że giną w potoku solidnej, popcornowej rozrywki o wielkich robotach. Oby dalej dalej!
Wniosek: Dobre, przyjemnie widowisko.