"Dante's Peak" ("Góra Dantego")
O czym to jest: W małym miasteczku w USA wybucha wulkan.
Wniosek: W sam raz na prostą, familijną rozrywkę.
Recenzja filmu:
Nie myślałem, że jeszcze kiedyś obejrzę ten film. To jeden z tych, które bardzo chciałem mieć na kasecie wideo gdy byłem dzieciakiem, ale nigdy nie udało mi się go zdobyć. Ale nie szkodzi, bo za to miałem "Wulkan" z Tommy Lee Jonesem, więc wychodzi prawie na to samo. Wspominałem wielokrotnie o hollywoodzkiej modzie kręcenia dwóch filmów naraz na ten sam temat. Tak też się stało w roku 1997, gdy jednocześnie do kina wszedł wspomniany "Wulkan" (gdzie erupcja niszczy spory kawałek Los Angeles), jak i "Góra Dantego", gdzie ten los spotyka małe amerykańskie miasteczko.
Jeśli spodziewacie się, że "Góra Dantego" powtarza wszystkie klisze z filmów klasy "samotny heros ratuje niewinną amerykańską rodzinę w idyllicznym miasteczku", to macie rację. Tak właśnie w latach 90. kręcono przygodowe kino akcji. Oczywiście tylko nasz bohater przeczuwał katastrofę, a nikt inny mu nie wierzył (łącznie z kolegami z pracy). A gdy doszło do nieuniknionego, tylko on był w stanie uratować mnóstwo ludzi, w tym wzorcową rodzinę w składzie: samotna matka, dwójka rezolutnych dzieci (oczywiście chłopiec i dziewczynka) oraz bohaterska babcia (i pies!). Na szczęście "Górę Dantego" mimo upływu lat ogląda się w miarę przyzwoicie. Na plus oceniam obsadę (Pierce Brosnan zawsze się nienagannie prezentuje, jak na Bonda przystało), w tym kultową Lindę Hamilton, która wówczas jeszcze wyglądała jak człowiek. Efekty specjalne też są niczego sobie, a scena ucieczki terenówką przez chmurą wulkanicznego pyłu przeszła do historii kina. Zresztą umówmy się, że erupcja wulkanu zawsze wygląda świetnie!
"Góra Dantego" nie wniesie nic odkrywczego do waszego życia, ale zapewni za to dwie godziny przyjemnej, prostej i przyjaznej rodzinie rozrywki. Czy właśnie nie po to oglądamy filmy?