"Ready Player One" ("Player One")
O czym to jest: Ludzie walczą o kontrolę nad wirtualną rzeczywistością w postaci gry.
Wniosek: Pozycja obowiązkowa dla wszystkich geeków. Do bólu szczere spojrzenie w lustro.
Recenzja filmu:
Nie da się ukryć, że trwa obecnie moda na sentyment do lat 80. i 90. Trudno się dziwić - pokolenie ówczesnych dzieciaków (do którego sam się zaliczam jako dumny rocznik 1985), właśnie dorosło i co bardziej utalentowani z nas mają moce i możliwości, by wrócić do czasów beztroskiej młodości. Efektem tego są takie produkcje jak serial "Stranger Things" czy też najważniejsza rzecz, jaką wszystkie nerdy i geeki widziały od czasów "The Big Bang Theory" - kinowy hit "Ready Player One".
Mimo że w swoich recenzjach zawsze staram się zachować obiektywizm, tym razem nie mogę. To zbyt ważny film dla osób takich jak ja. Dzieciaków, którym ucieczka w świat fantazji - pod postacią gier, filmów czy książek - miała zapewnić odskocznię i oazę przed smutnym, szarym życiem, często pełnym problemów i skomplikowanych dylematów. Zawsze uważałem, że bogata wyobraźnia jest oznaką inteligencji. Dalej tak sądzę, mimo że "Ready Player One" pokazał mi, iż zbyt głębokie nurkowanie w fikcji również bywa niebezpieczne (choć może przynieść wspaniałe rezultaty). Dlatego tym razem dostanie ode mnie najwyższą możliwą notę. Nie ze względu na jego artystyczną wartość (bo mam do niej parę zastrzeżeń), ale za przekaz i manifest dla mojego pokolenia - moich przyjaciół z konwentów fantastyki, grup cosplayowych, internetowych for i geekowskich stron wszelkiej maści. A także dla mojej wspaniałej, pięknej żony, którą poznałem na spotkaniach wrocławskich fanów "Star Wars"!
Tego filmu nie mógł stworzyć lepszy reżyser niż Steven Spielberg. To chyba drugi po Hitchcocku najsłynniejszy reżyser w historii kina. I nic dziwnego - sam nakręcił lub wyprodukował większość największych hitów kina lat 80. Któż jak nie on powinien otrzymać zaszczyt przywołania swojej dawnej twórczości w "Ready Player One"? Mówiąc szczerze zdumiałem się, że ponad 70-letni Spielberg porzucił na moment kręcenie monumentalnych (i niestety też zachowawczych) filmów-pomników amerykańskiej historii jak "The Post" czy "Lincoln", i postanowił się zamiast tego nieźle pobawić. Jak miło się czasem zaskoczyć! Dziękuję, panie Spielberg!
"Ready Player One" to wizja dystopijnego świata przyszłości, w którym... nerdy przejęły władzę. W smutnej rzeczywistości umęczonej planety roku 2045, ludzkość nie ma żadnych perspektyw. Jedyną ucieczką jest OASIS, globalna gra typu MMORPG, będąca jednocześnie wirtualną rzeczywistością. Kluczem do sukcesu nie jest jednak oryginalność OASIS, tylko jej postmodernistyczna wtórność. To miejsce, w którym wszystkie dzieła popkultury - filmy, gry, książki, komiksy etc. od lat 70. do czasów współczesnych - zlewają się w jedno miejsce. Tutaj King Kong może walczyć z japońskim mechem, Serenity ścigać się z Sokołem Millennium, a Merlin toczyć pojedynek z Gandalfem. Każdy może być kim chce i przeżywać przygody, jakie mu się zamarzą. Gdy pewnego dnia umiera twórca OASIS, zostawia po sobie ostatnie zadanie - ktokolwiek rozwiąże trzy zagadki, ten zyska kontrolę nad wirtualnym światem. Do boju rusza grupa dzieciaków, mająca przeciwko sobie chciwą korporację, pragnącą zmienić OASIS w kombajn do zarabiania pieniędzy i wyzysku. Brzmi schematycznie? Oczywiście, że tak! Tak schematycznie, jak wszystkie fabuły najlepszych dzieł ze złotej ery kinowej i komputerowej przygody!
Bez wątpienia "Ready Player One" to głos pokolenia nałogowych graczy w "World of Warcraft", "Final Fantasy" i inne MMORPG. Ale nie tylko. Każdy kto kocha fantastykę (nieważne w jakiej formie) odnajdzie w tym filmie część własnego życia. Dawno żadna produkcja tak mocno do mnie nie przemówiła. Dzieło Spielberga (oparte na książce z 2011 roku autorstwa Ernesta Cline'a - rocznik 1972) postawiło wnętrze mojej głowy w świetle jupiterów. Poczułem się, jakby ktoś wszedł z butami w moją najświętszą strefę prywatności, ale jestem za to wdzięczny. Przyznaję, że często zbyt mocno zanurzałem się w fantastycznym świecie wyobraźni, tracąc kontakt z rzeczywistością - czego dowodem jest chociażby powstanie tego bloga! A jak powiedział jeden z bohaterów filmu, rzeczywistość zawsze przebije fantazję - właśnie dlatego, że jest... rzeczywista.
Technicznie "Ready Player One" można było zrobić nieco lepiej, zwłaszcza w sferze efektów specjalnych - dodam, że większość filmu to animacja rodem z gier komputerowych, ale niestety nie tak mocno dopracowana. Ponadto nie przekonał mnie do siebie główny aktor, czyli popularny ostatnio Tye Sheridan (wygląda jak młodszy i głupszy brat Milesa Tellera). Na szczęście obsadę podciągnęli w górę wielcy artyści klasy Marka Rylance'a czy Bena Mendelsohna. Ale siłą - prawdziwą siłą "Ready Player One" - są nawiązania. Setki (dosłownie setki!) zapożyczeń, smaczków, cameo i inspiracji do wszystkich owoców popkultury, które przypomną wam dzieciństwo. Nie będę się nawet starał ich wymieniać, bo to nie ma sensu. To trzeba zobaczyć samemu.
"Ready Player One" to film kultowy od dnia premiery. Niepokojąca trafna analiza rzeczywistości oraz możliwych, niebezpiecznych kierunków rozwoju cywilizacji (jak np. cyberniewolnictwo). A także klucz do głowy współczesnego Pokolenia Y i Millenialsów. Nieprędko się zdezaktualizuje.
P.S. I mała podpowiedź - zanim obejrzycie "Ready Player One", koniecznie sięgnijcie po "Lśnienie" w reżyserii Stanleya Kubricka. Podziękujecie mi później.