"Mission: Impossible 2"
O czym to jest: Szpieg Ethan Hunt ratuje świat przed śmiercionośnym wirusem.
Wniosek: Wizualnie efektowne, ale dość płytkie kino.
Recenzja filmu:
Czasami trudno jest porównać do siebie dwa filmy, nawet jeśli są częścią tego samego cyklu. Zawsze doceniam, gdy twórcy starają się dać coś od siebie, nawet w przypadku stricte blocbusterowych produkcji, nastawionych nie na głębię fabuły, ale na szybkie i łatwe wyciągnięcie pieniędzy od widza. Od początku było wiadomo, że sequel "Mission: Impossible" powstał właśnie w tym celu. Ale nie ma co się obrażać - należy zasiąść wygodnie w fotelu z kubłem popcornu i podziwiać, jakimiż to nierealnymi pomysłami tym razem zarzuciło nas Hollywood.
Cóż, tym razem poszli ostro po bandzie. Wiecznie młody Tom Cruise tym razem dostał się pod skrzydła pochodzącego z Hong Kongu reżysera Johna Woo, sławnego z dość postrzelonych i absurdalnych filmów akcji klasy "Broken Arrow" czy "Face/Off" (bardzo popularnych pod koniec lat 90.). W ten sposób dzięki nutce azjatyckiej kinematografii "Mission: Impossible 2" stało się dziwaczną hybrydą kina szpiegowskiego, strzelanki, chińskiego kina kung-fu oraz standardowego amerykańskiego ratowania świata. Tym razem nasz bohater - narowisty szpieg Ethan Hunt - musiał ocalić świat przed morderczym wirusem supergrypy, wykradzionym z laboratorium przez grupę chciwych bandziorów. W tle nie zabrakło pięknej dziewczyny (w tej roli zjawiskowa i zaczynająca swoją karierę Thandie Newton), licznika z upływającym czasem, obowiązkowego slow-motion oraz lirycznych stawek w postaci odfruwających białych gołębi. Brzmi dość niestrawnie? Przyznaję, że miejscami było ciężko, zwłaszcza że za głupawą fabułą szły niezbyt porywające dialogi i wyjątkowo bezpłciowy główny czarny charakter.
Ale nic to, bo "Mission: Impossible 2" z całą pewnością nie zawiodło w kwestii scen akcji! Była i szpiegowska akrobacja na linach, i mordobicie, i (w przeciwieństwie do pierwszej części) masa strzelanin, a także - klękajcie narody - finałowy pościg na motorach, który pod względem kaskaderki do dziś budzi ogromne uznanie. To co Cruise (i jego dubler) wyczyniali na ekranie nie miało wprawdzie krzty sensu, ale za to wyglądało rewelacyjnie! I mówiąc szczerze, wystarcza mi taki obrót spraw. Kino rozrywkowe ma dostarczać rozrywki, a nie głębokich filozoficznych przemyśleń, nieprawdaż? Z czystym sumieniem daję więc ocenę dostateczną. Można oglądać, byle nie za często.
Wniosek: Wizualnie efektowne, ale dość płytkie kino.