"Stargate SG-1" ("Gwiezdne Wrota")
O czym to jest: Grupa komandosów podróżuje przez portal na inne planety.
Wniosek: Najbardziej kultowa przygodówka science fiction, jaką możecie sobie wyobrazić!
Recenzja serialu:
Nigdy nie uważałem, że istnieje coś takiego jak obiektywna opinia. Każdy ludzki osąd z definicji jest subiektywny - dotyczy to też recenzji filmów i seriali. Dlatego często zastanawiam się, na ile moje wpisy dotyczące starszych pozycji, które poznałem jeszcze jako dzieciak, są zabarwione nutką nostalgii, a na ile rzeczywiście mam rację określając je mianem kultowych. Jednak tym razem zaryzykuję stwierdzenie, że w przypadku serialu "Stargate SG-1" możemy mówić o serialu wybitnym!
A nie było to proste zadanie. Wszak film "Stargate" z 1994 to bez wątpienia jeden z klasyków science fiction. Serialowy sequel startował dzięki temu z wysokiej pozycji, niemniej od dobrego pomysłu do rzeczywistego sukcesu daleka droga. Najtrudniejsza wydawała się wymiana głównego bohatera - kultowego Kurta Russella zastąpił nie mniej kultowy Richard Dean Anderson, do dziś znany najbardziej jako tytułowy "MacGyver" (rzecz jasna ten oryginalny). Ryzykowny pomysł, ale jak się okazało skuteczny. W ten sposób ponurego pułkownika O'Neilla z wypisanym na twarzy życzeniem śmierci zastąpił sarkastyczny, lekko niepoważny pułkownik O'Neill, który każdą strzelankę z kosmitami traktował jak świetną zabawę z kolegami na podwórku. W kinie by to nie przeszło, ale w familijnym serialu na weekendowe popołudnie - jak najbardziej. Drugą zamianę zaliczyła postać doktora Daniela Jacksona (w filmie zagrał go James Spader, tu zaś bardzo do niego podobny Michael Shanks). Do kompletu aktorów dorzucono jeszcze piękną damę (Amanda Tapping jako genialna kapitan Carter) oraz element etniczny w postaci kosmity Teal'ca, fantastycznie zagranego przez Christophera Judge'a. W ten oto sposób stworzono drużynę doskonałą, idealnie predestynowaną do tego, by co tydzień ratować świat!
Obsada okazała się jednym z kluczy do sukcesu "Stargate SG-1" na całym świecie. Drugim była fabuła. Jak pamiętamy, w filmie "Stargate" drużyna komandosów przeniosła się przez starożytny portal na inną planetę przypominającą antyczny Egipt, by w ciężkiej walce pokonać pierwowzór boga Ra. Ale po co się ograniczać? Na potrzeby serialu stwierdzono, że wspomniany portal (tytułowe Gwiezdne Wrota) może równie dobrze prowadzić na inne planety, gdzie czeka cały panteon starożytnych bóstw (a w rzeczywistości kosmitów), odpowiednio wrednych, groźnych i wręcz proszących się o ubicie! Był to pomysł tak dobry, że starczyło go na bite 10 sezonów oraz dwa filmy telewizyjne kończące wątki ("The Ark of Truth" oraz "Continuum"). Że o spin-offach w postaci "Stargate Atlantis" i "Stargate Universe" nie wspomnę!
Wspomniałem już o dwóch, zatem teraz o trzecim, być może najważniejszym kluczu do sukcesu - idealnej kombinacji akcji i humoru. "Stargate SG-1" to dynamiczna, pełna zwrotów akcji i niezłych efektów specjalnych przygoda, która uwiodła miliony widzów bogactwem wyobraźni scenarzystów oraz rozmachem galaktycznej przygody. No i nie zapominajmy o wspaniałym, naturalnym i niewymuszonym humorze, zarówno w dialogach jak i grze aktorskiej (każda z postaci - może z wyjątkiem kapitan Carter i generała Hammonda - co rusz miała swój "moment", który największego ponuraka potrafił rozłożyć ze śmiechu). Dlatego też do "Stargate SG-1" można wracać raz za razem, mimo że od pierwszego ujęcia na planie minęło ponad 20 lat. Owszem, jest tu sporo nudnych odcinków, głupawych pomysłów czy wręcz żenujących zagrywek fabularnych. Ale cóż z tego, skoro ogląda się to świetnie! Śmiem twierdzić, że ta historia nigdy się nie zestarzeje!
Wniosek: Najbardziej kultowa przygodówka science fiction, jaką możecie sobie wyobrazić!