"The Predator" ("Predator")
O czym to jest: Kosmici i ludzie polują na siebie nawzajem.
Wniosek: Film taki sobie, ale nie jestem przekonany co do konwencji.
Recenzja filmu:
Widziałem film z cyklu o Predatorach, który był wojenną sieczką. Widziałem kryminał o policjantach i złodziejach. Widziałem solidną strzelankę, prostacką przygodówkę oraz dość niesmaczny horror. Ale że zobaczę komedię sensacyjną - tego, powiem szczerze, się nie spodziewałem.
Shane Black ma pewną reputację w Hollywood. Dość powiedzieć, że jako reżyser i scenarzysta specjalizuje się w gatunku tzw. buddy movie, czyli komedii sensacyjnych naszpikowanych sarkastycznymi dialogami (najlepsze przykłady jego autorstwa: dwie pierwsze "Zabójcze Bronie", "Ostatni Skaut" czy "Równi Goście"). Niemniej liczyłem na to, że to właśnie Black zrozumie, czego współczesna widownia, wychowana na oryginalnym "Predatorze", oczekuje od tego filmu. I miałem prawo w to wierzyć, bo przecież Black (jako aktor) zagrał w oryginale jednego z komandosów i miał możliwość osobiście zaobserwować, co zapewniło sukces pierwszego filmu. Niestety teraz zamiast uderzyć w znaną nutę (co dość umiejętnie zrobiono w "Predators"), poprawiając gdzieniegdzie to i owo, poszedł w kierunku luzackiej przygody, gdzie amerykański wojak, jego autystyczny syn oraz Predo-pies po lobotomii spacerują po lesie, przeżywając zabawne przygody. W tle dużo humoru, gagów sytuacyjnych i absurdalnie dynamicznych zwrotów akcji, które świetnie sprawdziłyby się w każdym innym filmie... tylko nie w "Predatorze".
Ja to widzę tak - to powinno być typowo męskie kino, z dużą ilością testosteronu, krwawej naparzanki i kultu US Army. Brzmi to wprawdzie jak przepis na kicz, ale przy sprawnym reżyserze i dobrej obsadzie sprawdzi się niemal zawsze (czego najlepszym przykładem jest seria "The Expendables"). Tymczasem "The Predator" to kino familijne, tyle że z bluzgami i wiadrami komputerowej krwi. Mam przez to pewien dysonans. Z jednej strony rechotałem jak głupi, choć częściowo z niedowierzania z powodu tego, co ja w ogóle oglądam. Z drugiej zaś mój wewnętrzny dziesięciolatek, który onegdaj z kuzynami biegał po lesie udając Schwarzennegera i Jessiego Venturę, krzyczał: nie, nie, nie, to nie tak ma wyglądać! Przyznaję, że "The Predator" zawiera sporo udanych elementów. Ale sposób ich przedstawienia jest co najmniej dyskusyjny...
Tutaj wspomnę słówko o aktorach. Boyd Holbrook w głównej roli był w miarę znośny (choć nieco poniżej moich oczekiwań). Olivia Munn wypadła zadziwiająco dobrze, biorąc pod uwagę fakt że jej atutem jest wygląd, a nie talent aktorski. Za to ekipa ze "świrobusu" to po prostu strzał w dziesiątkę! Grupa zwichrowanych weteranów z grubym PTSD na karku zawłaszczyła ekran szturmem i gdyby tylko do nich ograniczyć akcenty humorystyczne, byłoby idealnie. Absolutnie niepotrzebnie wpakowano wątek autystycznego dziecka czy dość żenujące psie przygody w wykonaniu zarówno ziemskich, jak i kosmicznych czworonogów. Na pocieszenie dodam, że przynajmniej rozwalanie ludzkich komandosów wyglądało jak należy, a miłośników serii na pewno ucieszą liczne nawiązania zarówno do "Predatora" jak i "Predatora 2", a także - co ciekawe - "AVP" i "Requiem".
Na sam koniec pozostawię kwestię scenariusza, którego prawdopodobnie nie zrozumiałem. Wiem tyle, że w filmie był dobry Predator, który chciał pomóc ludziom (że niby co?) i duży zły Predator, który chciał go upolować. A pośrodku tego banda nierozgarniętych ziemskich wojaków, strzelających do siebie bez wyraźnej przyczyny (no bo jak zrozumieć scenę, w której tajna agencja ściąga do bazy panią naukowiec do pomocy, a kwadrans później postanawia ją rozstrzelać). I jeszcze ta końcówka prosto z "Iron Mana"... Może była w tym jakaś głębia, ale ja jej nie dostrzegłem. Wiem tylko, że choć "The Predator" nie jest złym filmem, to nie jest to ta przygoda, na którą czekałem.
P.S. Dodam też, że Predatory gadające do siebie w swoim języku, a do ludzi w płynnej angielszczyźnie to jednak przesada...
Wniosek: Film taki sobie, ale nie jestem przekonany co do konwencji.