"Alien vs. Predator" ("Obcy kontra Predator")
O czym to jest: Predatory rytualnie walczą z Obcymi w piramidzie na Antarktydzie.
Wniosek: Głupi pomysł i marne wykonanie. Chała.
Recenzja filmu:
Gdy pierwszy "Alien vs. Predator" - w skrócie "AVP" - wchodził do kin (a był to rok 2004) byłem przekonany, że nie da się spieprzyć tego filmu. No bo jak? Dwa pierwsze "Predatory" były wybitne, podobnie jak wszystkie cztery ówczesne "Alieny" (przynajmniej w moim odczuciu). A tu nagle taki crossover, wyobraźcie sobie moją ekscytację! Współistnienie Obcych i Predatorów zostało wstępnie zarysowane w finale "Predatora 2", a rozszerzone za pomocą komiksów oraz przede wszystkim gier komputerowych. Brzmi jak idealny pomysł na film akcji? Niestety nie wtedy, gdy za robotę bierze się Paul W. S. Anderson.
Ten brytyjski reżyser wyspecjalizował się w Hollywood w kręceniu adaptacji gier komputerowych. Niestety na koncie ma tylko jeden artystyczny sukces - a jest nim "Mortal Kombat". Każdy inny z jego filmów, od "Resident Evil", przez "Trzech Muszkieterów" i na "Pompejach" kończąc, stanowi żenujący przykład złego filmu, który próbują ratować dobre efekty specjalne. Niestety to samo spotkało "AVP". To trochę tak, jakby kucharz-idiota wziął najlepszej jakości produkty spożywcze za kupę kasy, po czym wrzucił je wszystkie do blendera i podał w brudnej misce. Pyszności, prawda? Oceniając "AVP" dostrzegam wprawdzie to, co jest dobre w artystycznym rozumieniu tego słowa. Ale cała reszta...
Na początek zauważę pewne plusy: wygląd i Obcych i Predatorów jest jak ta lala. Są groźni, bezwzględni i śmiertelnie niebezpieczni. Uwielbiam to, że każdy Predator wygląda inaczej i posiada inny arsenał broni. No i scenografia - zwłaszcza opuszczona baza wielorybnicza, a także piramida jako taka - naprawdę robi wrażenie. Co do aktorów, to miło było zobaczyć Ewena Bremnera, ale przede wszystkim czynię głęboki ukłon dla roli Lance'a Henriksena jako Charlesa Weylanda (choć jego obecność w tym filmie kłóci się nieco z "Obcym 3"). Jego na ekranie nigdy za wiele! I wiecie co? Na tym zakończymy plusy "AVP"...
No to teraz czas na minusy. Co za debil wpadł na pomysł, by akcję umieścić na Antarktydzie? Co to miało być, powtórka z "The Thing"? Przykro mi, ale Anderson mógłby Carpenterowi co najwyżej wozić ubranie do pralni! Wszyscy wiedzą, że Predatory lubią ciepłe klimaty. Więc na pewno wybrałyby sobie biegun południowy na miejsce rytualnej walki z Obcymi, no jasne... Zresztą o jakiej walce tu mowa, nie licząc jednej porządnej nawalanki w piwnicy, to dwóch z trzech Predatorów ginie jak ostatnie sieroty, wzbudzając jedynie zażenowanie widza. Zasłonę milczenia spuszczę też na finalną rozróbę z Królową, w której nasza główna bohaterka i jej przyjaciel Predator najpierw ćwiczą rękodzielnictwo (widzę tu potencjał na biznes na Etsy), potem jeżdżą na sankach, a w końcu trenują przeciąganie liny po lodzie. Co to miało być do ciężkiej cholery? A no właśnie, bohaterka... Fajnie że protagonistką znów była kobieta (zgodnie z duchem oryginalnych "Alienów"), ale Sanaa Lathan nie ma za grosz charyzmy potrzebnej do tej roli (gorsza była tylko Noomi Rapace w "Prometeuszu"). O pozostałych aktorach nie ma co mówić, bowiem zaliczyli maksimum po kilka minut na ekranie, zanim trafił ich szlag. Nawet się człowiek nie zdążył przyzwyczaić... W ogóle coś tu jest grubo nie tak z czasem akcji. Cały film rozgrywa się w godzinę czy tam kilka, zważywszy na fakt, że piramida niczym kostka rubika zmienia konfigurację pomieszczeń co dziesięć minut. Pytam się - po co? Czemu to miało służyć i co komu szkodziło rozciągnięcie fabuły do kilku dni? Już nie wspomnę o ekspresowym tempie wykluwania się Obcych, z doby zeszliśmy do kwadransa, to się nazywa postęp i traktowanie widza jak durnia z amnezją...
"AVP" to miszmasz lepszych lub gorszych koncepcji i zarzuconych wątków. Gdy tylko akcja zmierzała do punktu, w którym mogliśmy dostać solidną strzelankę lub epicką nawalankę, reżyser natychmiast kończył wątek i leciał dalej. To trochę tak jakbyśmy oglądali jeden wielki trailer. Ale co się sprawdzi w formie paru minut, nie zda rezultatu w półtoragodzinnym formacie. Przykro mi bardzo, ale "AVP" to po prostu kaszana. Ktoś powinien za to ponieść karę!
Wniosek: Głupi pomysł i marne wykonanie. Chała.