"The Rock" ("Twierdza")
O czym to jest: Zbuntowani żołnierze przejmują Alcatraz i chcą zniszczyć San Francisco.
Wniosek: Fantastyczne kino akcji. W ogóle się nie starzeje!
Recenzja filmu:
No to czas na coś kultowego! Coś mnie zainspirowało, żeby po latach powrócić do sensacyjnego hitu z nieodżałowanej ery Hollywood lat 90. "The Rock" to jeden z ostatnich powszechnie dostępnych filmów, w których przemoc, bluzgi i krwawe detale były normalnością - współcześnie gdy wypuszcza się taką produkcję, dorabia się do niej całą otoczkę czegoś "zakazanego"... Ale wtedy, w 1996 roku, nikt nawet nie mrugnął okiem, gdy Nicolas Cage i Sean Connery rozwalali zbuntowanych Marines dowodzonych przez Eda Harrisa. I o to chodzi!
To też jedna z ostatnich dających się oglądać produkcji autorstwa Michaela "Eksplozji" Baya - nakręcił ją zanim dał się kupić chińskim sponsorom od product placement i uzyskał zdecydowanie za łatwy dostęp do materiałów wybuchowych na planie. Oczywiście Bay to nie Almodóvar, więc nie znajdziecie w "The Rock" specjalnej głębi scenariusza. Oto fabuła: grupa zbuntowanych Marines kradnie rakiety z gazem bojowym VX (zamienionym z jakichś przyczyn w kolorowe zielone kuleczki). Następnie złodzieje okopują się w Alcatraz, biorąc zakładników spośród wizytujących turystów. Mając w szachu całe San Francisco żądają wielkich pieniędzy. I tu wkracza Nicolas Cage w swojej najlepszej roli z gatunku kina akcji - ciamajdowatego agenta FBI i specjalisty od broni chemicznej. Razem z eks-więźniem z Alcatraz (w tej roli Sean Connery, który de facto powtarza rolę Jamesa Bonda) oraz grupką komandosów SEALS (ale nie przywiązujcie się do nich za bardzo), zinfiltrują więzienie, ubiją wrażych terrorystów i uratują świat. Ups, czyżbym zaspoilerował? No cóż, to film z lat 90., tutaj coś takiego jak brak happy endu nie wchodziło w grę!
Zresztą nie o fabułę tu chodzi, ale o akcję, akcję i jeszcze raz akcję! Zanim nasi bohaterowie trafią do Alcatraz, zaliczą epicką ucieczkę ulicami San Francisco, demolując przy tym spory kwartał miasta, tramwaj oraz żółte Ferrarri ("Nie było moje"). A wszystko to w rytm doskonałej ścieżki dźwiękowej Hansa Zimmera, która przeszła do kanonu popkultury! Ale to nie koniec radości. Te nieskrępowane strzelaniny, ujęcia w slow motion, przekomiczne grymasy Nicolasa Cage'a i ociekające testosteronem, czerstwe dialogi! Ta frajda z co bardziej okrutnych sposobów ubijania terrorystów! No i powiewająca amerykańska flaga w tle, o mamo! Tak się robi doskonałe, popcornowe kino! Można je oglądać w kółko!
P.S. Dałbym ocenę sześciu chomików, ale zielone kuleczki z gazem bojowym są tak absurdalne, że jednak muszę odjąć jeden punkt. Choć są prześliczne, nie przeczę!
Wniosek: Fantastyczne kino akcji. W ogóle się nie starzeje!