"Narcos: Mexico" ("Narcos: Meksyk")
O czym to jest: Historia narodzin karteli narkotykowych w Meksyku.
Wniosek: Nie tak kultowe jak oryginalny serial, ale i tak bardzo dobre!
Recenzja serialu:
Naszło mnie ostatnio na oglądanie Diego Luny, więc prędko nadrobiłem jedną z większych zaległości w jego filmografii, czyli pierwszy sezon spin-offu kultowego "Narcos" - a konkretnie "Narcos: Mexico". Jak pewnie pamiętacie, oryginalne "Narcos" przedstawiało historię wzlotu i upadku Pablo Escobara oraz całego kolumbijskiego przemysłu narkotykowego. Jednak aktualnie to nie Kolumbia stanowi największy problem w zakresie narkotyków, a Meksyk, gdzie trwa regularna wojna domowa między kartelami, słabym rządem a siłami USA (zainteresowanych tą tematyką zapraszam do obejrzenia powalającego "Sicario"). Serial "Narcos: Mexico" opowiada, jak to się zaczęło.
Zarzewiem wszystkiego była - jak to często bywa - ambicja jednego człowieka. A właściwie dwóch. Pierwszym był Félix Gallardo, pomniejszy gangster uprawiający marihuanę, który postanowił swój szklarniowy biznes rozbudować do rozmiarów międzynarodowej korporacji. Drugim zaś był Kiki Camarena, równie ambitny agent DEA, który wziął na cel Gallardo i jego imperium. Podobnie jak w przypadku pierwszego "Narcos", tu również cała historia została dość wiernie oparta na faktach (co podkreślają dokumentalne wstawki i narrator mówiący z offu). "Narcos: Mexico" jest przez to przerażająco prawdziwe, naturalistyczne, krwawe i głęboko przejmujące. Niemniej fantastycznie rozkłada na czynniki genezę wielkich karteli, które by nie powstały bez aktywnego udziału Stanów Zjednoczonych (niezły paradoks, nie?). Najbardziej smutnym jest jednak fakt, że meksykańskie kartele, choć powstały na początku lat 80., są silne i aktywne po dziś dzień. I nic nie wskazuje na to, by prędko się to zmieniło.
W roli Gallardo wystąpił Diego Luna, który urodził się by grać zestresowanych facetów (tak samo zrobił w "Rogue One"). Swoją rolą nie przebił wprawdzie Wagnera Moury jako Pablo Escobara, ale i tak przeprowadził widza pełną drogą od początkowej sympatii, po odrzucającą antypatię odnośnie granej postaci. Niezły wyczyn! Do roli Camareny zatrudniono Michaela Peñę, co wzbudziło we mnie mieszane uczucia. Nic nie poradzę, że choć lubię Peñę, nie jestem w stanie traktować jego postaci na poważnie. Może to wina "Ant-Mana", a może Peña po prostu urodził się do grania w komediach, a nie dramatach. I choć robił co mógł (i ogólnie zagrał bardzo dobrze), to jednak wolałbym kogo innego w tej roli. Ale to naprawdę bardzo drobny zarzut, bo w całościowym podsumowaniu "Narcos: Mexico" prezentuje się bardzo, bardzo dobrze. Czekam na drugi sezon! No i na historię słynnego narkobarona El Chapo...
Wniosek: Nie tak kultowe jak oryginalny serial, ale i tak bardzo dobre!