"The Current War" ("Wojna o Prąd")
O czym to jest: Prawdziwa historia rywalizacji Thomasa Edisona i George'a Westinghouse'a o metodę elektryfikacji świata.
Wniosek: Pięknie zrobiony, nudny film.
Recenzja filmu:
Bardzo, ale to bardzo czekałem na ten film. Od czasów „Prestiżu” mocno interesuję się postacią Nikoli Tesli i uważnie śledzę wszystkie produkcje, w których występuje jego postać (jeśli podzielacie te zainteresowania, to z tego miejsca gorąco polecam serial „Sanctuary”!). I choć Tesla pełni w „The Current War” zaledwie rolę drugoplanową, to i tak byłem bardzo ciekaw tej opowieści – historii wielkiej rywalizacji między Thomasem Edisonem a George’m Westinghouse’m. W wielkim skrócie chodziło o to, jaki rodzaj elektryczności będzie dostarczany w Stanach Zjednoczonych: prąd stały (jak chciał Edison) czy prąd zmienny (jak chciał Westinghouse wspierany przez Teslę). Brzmi jak świetny pomysł na film, prawda?
I na pomyśle w zasadzie się skończyło. Jeszcze przed premierą film okazał się ostatnią ofiarą hollywoodzkiego producenta Harveya Weinsteina, oskarżonego o przestępstwa seksualne. Skutkiem afery było bankructwo jego firmy The Weinstein Company, która miała wypuścić „The Current War” na ekrany w grudniu 2017. W konsekwencji film trafił na półkę i dopiero po dwóch latach został wyciągnięty, przemontowany i zaprezentowany publiczności już przez nowego dystrybutora. Niestety ze smutkiem stwierdzam, że efekt jest daleki od oczekiwanego (aż strach pomyśleć, jak zła musiała być oryginalna wersja!). Czasem gwiazdorska obsada to nie wszystko! Tak naprawdę to tylko Michael Shannon w roli Westinghouse’a wybił się tu ponad przeciętność. Nicholas Hoult jako Tesla nie pokazał nic specjalnego (gdzież mu do kosmicznej tajemniczości Davida Bowiego z „Prestiżu”!), a i Benedict Cumberbatch powtórzył to, co widzieliśmy w jego wykonaniu w „Sherlocku” oraz „The Imitation Game”. Po pewnym czasie rola aspołecznego geniusza zaczyna się robić wtórna. Mam nadzieję, że Cumberbatch wyciągnął wnioski i zmieni swój repertuar, z korzyścią dla siebie jak i widzów.
Ale to nie obsada jest największym problemem „The Current War”, tylko tempo. Coś jest mocno nie tak z narracją filmu. Wydarzenia, które powinny nas ekscytować i intrygować, są zwyczajnie nudne. Gdyby nie w miarę znośny finał, uznałbym cały seans za stratę czasu. Zastanawiałem się nad tym długo i myślę, że scenariusz pokrywał zbyt długi okres. Historyczna „wojna o prąd” trwała w latach 1884-1892. To za dużo, by rozsądnie pokazać wszystkie wydarzenia w ciągu dwóch godzin na ekranie. Osobiście wolałbym, by twórcy wzięli jeden konkretny okres czasu, ewentualnie dwa czy trzy, i opisali je bardzie dogłębnie. Coś w rodzaju opisywania jajka od środka, a nie od zewnątrz. Na myśl przychodzi mi w tym momencie „Steve Jobs” – tam scenarzyści wzorowo sprostali karkołomnemu zadaniu przedstawienia postaci twórcy potęgi Apple. To samo warto było zrobić z Edisonem lub Westinghouse’m – może nawet bardziej tym drugim, bo aktualnie mało kto o nim pamięta, choć jego zasługi dla współczesnej cywilizacji są naprawdę ogromne.
W normalnych okolicznościach dałbym tej produkcji ocenę mierną, ale podwyższam o jednego chomika ze względu na scenografię i świetne realia końca XIX wieku, niebanalne zdjęcia oraz tematykę. Ale i tak uważam, że ta historia zasługiwała na więcej!
Wniosek: Pięknie zrobiony, nudny film.