"Star Wars Episode IX: The Rise of Skywalker" ("Gwiezdne Wojny: Skywalker - Odrodzenie")
O czym to jest: Ostatnia walka Ruchu Oporu z galaktyczną tyranią.
Wniosek: Piękne zakończenie najsłynniejszej sagi space opera w historii kina.
Recenzja filmu:
Saga się kończy. Legenda trwa wiecznie. Ten cytat z trailera doskonale oddaje klimat dziewiątego epizodu serii "Star Wars". Ta produkcja stanowi zwieńczenie prawdopodobnie najsłynniejszego cyklu space opera w historii kina. Czterdzieści dwa lata po tym, jak George Lucas nakręcił pierwsze ujęcie "Nowej Nadziei", J.J. Abrams zakończył przygody rodu Skywalkerów. Oczywiście nie można wykluczyć, że w przyszłości czekają nas kolejne produkcje (nowe filmy i seriale są bardziej niż pewne), ale prawdopodobnie nie będzie wśród nich Epizodów X-XII. No, chyba że za kolejne dwadzieścia lat!
J.J. Abrams nie miał łatwego zadania. Po nakręceniu "Przebudzenia Mocy" jego rola wydawała się zakończona. Niestety zwolnienie Colina Trevorrowa ze stołka reżysera "The Rise of Skywalker" spowodowała, że ktoś musiał podjąć się misji ratunkowej. Abrams musiał więc nie tylko dorównać swojemu poprzedniemu filmowi, ale i dostarczyć widzom satysfakcjonujące zamknięcie wątków i poczucie katharsis. Było wiadomym że nie dogodzi wszystkim, ale ja osobiście nie mam żadnych wątpliwości - udało się! Z kina wyszedłem szczęśliwy, spełniony i pełen wdzięczności dla reżysera i wszystkich twórców, że sprezentowali mi taki piękny prezent na nadchodzące Święta. Oczywiście mam kilka zastrzeżeń, ale jedno jest pewne - ten film to "Star Wars" w czystej postaci.
O ile Rian Johnson w "Ostatnim Jedi" podarował widzom lepszy film (i to o wiele lepszy - ostatnia scena to wciąż najlepsze co widziałem w tej serii), to Abrams zafundował lepszą przygodę. Dodatkowo zamiast rzucać widzom wyzwanie i prowadzić ich na manowce jak Johnson, postanowił iść z nurtem i dać publiczności dokładnie to, czego się spodziewała. Dla takiego fana jak ja, który przeczytał wszystkie książki i komiksy z ostatnich czterech dekad, fabuła nie była przez to zaskoczeniem - niemal wszystkie wątki, od magii Sithów, przez powrót dawno nie widzianych antagonistów, aż po tożsamość głównej bohaterki, pojawiła się wcześniej w uniwersum w tej czy innej formie. Ale nie przeszkadzało mi to, by świetnie się bawić przed ekranem! J.J. Abrams jest specjalistą od spektakularnych widowisk - do dziś wzorem kina akcji w kosmosie jest dla mnie jego "Star Trek". Jego talent sprawił że to, co mogło być wtórne i czerstwe, okazało się być świeże i zajmujące. Brawo!
Oczywiście nie wszystko mi się podobało. Osobiście wolałbym, by pewne wątki zapoczątkowane w "Ostatnim Jedi" nie zostały zarzucone - mam tu na myśli przede wszystkim kwestię rodziców Rey, relację Rose-Finn, a także rozwój postaci Poe Damerona. Ale szanuję to, że nie zawsze dostaje się to, co się chce. Na szczęście to co dostałem w zamian wynagrodziło te braki z nawiązką! Chociażby dialogi Poe-Finn to prawdziwy majstersztyk; dzięki nim "The Rise of Skywalker" to zdecydowanie najzabawniejszy film serii! Do tego udana garść nowych postaci, ze wskazaniem na przemytniczkę Zorii Bliss i wyluzowanego hakera robotów Babu Frika. Nie można też zapomnieć o tym co najważniejsze - akcji! Pojedynki na miecze świetlne zwalają z nóg, a nowe sztuczki z użyciem Mocy to coś, czego jeszcze nie widzieliśmy. Dodatkowo jestem zachwycony, że spełniły się moje przewidywania co do Kylo Rena w wykonaniu Adama Drivera - to najlepiej napisana, poprowadzona i zagrana postać w tej trylogii. Droga jaką przemierzył ten bohater jest w pełni wiarygodna i zakończona dokładnie tak jak powinna. Brawo! Cieszy mnie również wielki hołd dla zmarłej Carrie Fisher, której rola Księżniczki Leii została tu zagrana post mortem (zmontowano ją w całości z wyciętych ujęć z poprzednich dwóch filmów). To zdecydowanie lepsze rozwiązanie, niż zabicie jej postaci w napisach początkowych, nieprawdaż?
"The Rise of Skywalker" jest filmem, który dostarcza rozrywki godnej prawdziwego kosmicznego widowiska. Dynamiki jest tu miejscami aż za dużo - zwłaszcza w pierwszej połowie filmu, która miejscami wygląda jak gra komputerowa (zdobądź X, potem udaj się z nim do Y, by poznać drogę do Z). Wątków, lokacji i postaci jest tyle, że z powodzeniem dałoby się z tego zmontować dwa filmy. Ale paradoksalnie cieszy mnie, że główna Saga Skywalkerów dobiegła końca. Uniwersum "Star Wars" ma potencjał na dziesiątki kolejnych, oryginalnych produkcji (czego dowodem jest chociażby serial "The Mandalorian"). Teraz nic już nie ogranicza twórców w dostarczaniu nam jak najlepszych przygód. Niech Moc będzie z nimi i z nami również!