"Les Misérables" ("Nędznicy")
O czym to jest: Musical o realiach życia we Francji w XIX wieku.
Wniosek: Tortura dla uszu, za to z pięknymi obrazkami.
Recenzja filmu:
Bardzo lubię musicale, dlatego też "Nędznicy" wyśpiewali sobie drogę do mojego telewizora, aby umilić mi wieczór. Niestety pozostało po nich jedynie rozczarowanie i kiepska melodia... Prawda jest taka, że dobry musical (na ekranie) powinien być połączeniem filmu oraz kwestii śpiewanych. Taka jest idea, prawda? Bo gdybym chciał oglądać produkcję, gdzie WSZYSTKIE dialogi są śpiewane, poszedłbym do opery. Niestety "Nędznicy" są właśnie taką operą, 160-minutową katorgą, w której aktorzy niepotrafiący śpiewać udają, że potrafią.
Russell Crowe wyglądał, jakby w każdej chwili był gotów wybuchnąć śmiechem na myśl o tym, co robi. Hugh Jackman przeżywał istne katusze, a Anne Hathaway na szczęście nie miała wiele scen, więc nie zarzynała mi małżowin. Najgorsze jest to, że piosenki same w sobie były słabe! Przez film przewijał się tylko jeden dobry motyw muzyczny, i chyba kompozytor o tym wiedział, bo przywracał go co jakiś czas. Na plus zaliczę wprawdzie rewelacyjny duet Cohen & Boham-Carter, który jako jedyny starał się ratować ten film (scena z oskubywaniem gości w karczmie - perfekcja), ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. To było dla mnie bardzo smutne przeżycie, ponieważ wizualnie film jest cudowny. Kostiumy, scenografia i charakteryzacja doskonale oddają paryską rzeczywistość na początku XIX wieku. Gdyby tylko wyłączyć fonię, "Nędzników" z przyjemnością by się oglądało - chociażby dla obrony barykady i epickiej śmierci obrońców na wzór romantycznych nowel. A starczyło, aby aktorzy mieli normalne kwestie mówione poprzetykane gdzieniegdzie piosenkami! Niestety zamiast tego próbowali śpiewać wszystko według łopatologicznego schematu, a widz myślał: "Okej, teraz Hugh Jackman rozpacza przez 5 minut, można iść do kuchni zrobić sobie herbatę". Przerażająca strata czasu i potencjału znakomitej historii!
"Nędznicy" stanowią wielkie muzyczne rozczarowanie, a przy tym wizualną ucztę dla oka. Jeśli to wasza pierwsza przygoda z musicalami, to nie zrażajcie się, bo naprawdę nie wszystko wygląda jak "Nędznicy" czy "Chicago" - są jeszcze takie perełki jak chociażby "Moulin Rouge"... A, żeby nie było, książki Victora Hugo nie czytałem (czeka na półce, aż kiedyś znajdę na nią czas), nie widziałem też nigdy tego musicalu na żywo. Nie wątpię, że na scenie wyglądałoby to lepiej i przy okazji chętnie przekonam się na własnej skórze. A tymczasem należą się dwa chomiki w ocenie plus jeden ekstra za kostiumy i scenografię, czyli razem trzy.
Wniosek: Tortura dla uszu, za to z pięknymi obrazkami.