"The Monuments Men" ("Obrońcy Skarbów")
O czym to jest: Amerykańscy historycy szukają dzieł sztuki zagrabionych przez nazistów.
Choć obsada mogła to sugerować, nie było to "Ocean's Eleven" na froncie II wojny światowej, tylko ciekawa, warta wspomnienia prawdziwa historia, ze szczyptą udanych gagów i dialogów (zwłaszcza Matt Damon mówiący po francusku - piękne!). I naprawdę w scenariuszu znalazło się trochę niezłej fabuły: przedstawiono bohaterów, starano się ich rozwinąć i zebrano wszystkich razem do finałowej konfrontacji pod tytułem: "kto będzie pierwszy - USA czy ZSRR?". Zresztą jestem przekonany, że wielu widzów nie miało pojęcia, że tak właśnie wyglądał proceder grabienia dzieł kultury w okresie II wojny. Warto, by się o tym dowiedzieli (swoją drogą, polscy widzowie dostrzegą tu pewien ważny w naszej historii obraz Leonarda da Vinciego...).
Co do obsady, to było miło ponownie zobaczyć udany duet Clooney-Damon, jak również panów Murray'a i Goodmana. I szkoda tylko, że żaden z nich nie mógł zbytnio rozwinąć skrzydeł w trakcie tych dwóch godzin, no może z wyjątkiem Damona (swoją drogą, starszy pan się z niego zaczyna robić). "The Monuments Men" stanowi dowód na to, że można pokazać ciekawą historię o II wojnie bez wybuchów, strzelanin i rozrywania ludzi na kawałki. Plus trochę liźnięcia sztuki wysokich lotów, a to jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Aż ma się ochotę pójść do muzeum.
Wniosek: Przyjemny film, polecam na spokojny wieczór.
Recenzja filmu:
"The Monuments Men" stanowi kolejny dowód na to, by nigdy nie ufać recenzjom tak zwanych krytyków filmowych. Wbrew pogłoskom wieszczącym katastrofę kinematograficzną, okazał się to być całkiem przyjemny film. Owszem, był trochę reżysersko niezgrabny. Owszem, troszkę mu brakowało spójnej fabuły. I owszem, momentami (ale tylko momentami) pachniał "Szeregowcem Ryan'em". I co z tego?Choć obsada mogła to sugerować, nie było to "Ocean's Eleven" na froncie II wojny światowej, tylko ciekawa, warta wspomnienia prawdziwa historia, ze szczyptą udanych gagów i dialogów (zwłaszcza Matt Damon mówiący po francusku - piękne!). I naprawdę w scenariuszu znalazło się trochę niezłej fabuły: przedstawiono bohaterów, starano się ich rozwinąć i zebrano wszystkich razem do finałowej konfrontacji pod tytułem: "kto będzie pierwszy - USA czy ZSRR?". Zresztą jestem przekonany, że wielu widzów nie miało pojęcia, że tak właśnie wyglądał proceder grabienia dzieł kultury w okresie II wojny. Warto, by się o tym dowiedzieli (swoją drogą, polscy widzowie dostrzegą tu pewien ważny w naszej historii obraz Leonarda da Vinciego...).
Co do obsady, to było miło ponownie zobaczyć udany duet Clooney-Damon, jak również panów Murray'a i Goodmana. I szkoda tylko, że żaden z nich nie mógł zbytnio rozwinąć skrzydeł w trakcie tych dwóch godzin, no może z wyjątkiem Damona (swoją drogą, starszy pan się z niego zaczyna robić). "The Monuments Men" stanowi dowód na to, że można pokazać ciekawą historię o II wojnie bez wybuchów, strzelanin i rozrywania ludzi na kawałki. Plus trochę liźnięcia sztuki wysokich lotów, a to jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Aż ma się ochotę pójść do muzeum.
Wniosek: Przyjemny film, polecam na spokojny wieczór.