"World War Z"
O czym to jest: Zombie opanowują Ziemię.
Wniosek: Nie polecam. Lepiej przeczytajcie książkę!
Recenzja filmu:
Moje odczucia po filmie "World War Z" można określić jednym słowem: rozczarowanie. Uważam się poniekąd za konesera gatunku, więc mogę uczciwie stwierdzić, że ten film był słaby! Wyraźnie czerpał z brytyjskiego, a nie amerykańskiego nurtu zombie, ale nawet to mu nie pomogło. Jawne plagiaty motywów z "28 dni później" i "28 tygodni później" zamieniły się w kuriozalne przyspieszenie kamery rodem z kina klasy C. Brak fabuły, głębszej gry aktorskiej i tak naprawdę sensu pokazywania hiperszybkich zombie dopełniły obrazu klęski. Zwłaszcza, że ostatnia 1/3 filmu to wypisz wymaluj "Dead Set", tyle że w centrum chorób, a nie domu Wielkiego Brata. No i w głowie ta jedna myśl, że wystarczyłby jeden Daryl z "The Walking Dead", by rozwiązać problem...
Słabo, zwłaszcza że film opierał się na świetnej książce Maxa Brooksa pod tym samym tytułem, która w zasadzie była gotowa do ekranizacji, wystarczyło przenieść treść na ekran strona po stronie. A tak mamy jedynie kilka zapożyczeń, i tak zresztą całkowicie przeinaczonych (mur izraelski, komandosi na rowerach, motyw Korei Północnej, boat people, wojna atomowa Pakistan-Iran, wszechwładza ONZ etc.). Zapożyczeń, dodajmy, nic nie wnoszących do fabuły.
Filmowe "World War Z" dało nam chaos na ekranie, ewidentne i niechlujne CGI oraz durne przyspieszenie kamery. Generalnie motyw pt. "nakręćmy film o zombie bez fabuły, bo czemu by nie" się nie sprawdził. O wiele lepiej oglądało mi się np. remake "Świtu Żywych Trupów", tam przynajmniej była fajna sieczka. Tu nawet tego nie było. A, no i skoro zostajemy przy porównaniach do "28 tygodni później", to Robert Carlyle >>> Brad Pitt. Brytyjska kinematografia znowu wygrywa nad mainstreamowym kinem, alleluja.
Wniosek: Nie polecam. Lepiej przeczytajcie książkę!