"Child 44" ("System")
O czym to jest: Oficer bezpieki w czasach głębokiego ZSRR poluje na seryjnego mordercę dzieci.
Recenzja filmu:
Tom Hardy ostatnio szturmem bierze kinowy ekran. Jeszcze nie przebrzmiała jego świetna rola Bane'a w "The Dark Knight Rises", a już na ekrany wchodzi "Mad Max: Fury Road" i właśnie "Child 44". Ten film to rzecz niezwykła, bo oto Hollywood zainteresowało się Rosją. I to Rosją czasów głębokiego stalinizmu, wszechobecnego terroru, bezpieki i komunistycznego piekła na ziemi, jakie obecnie istnieje tylko w Korei Północnej. Jaki wyszedł z tego film?
Na pewno oryginalny, bo niewiele powstało takich dzieł w ostatnich latach. Tom Hardy zagrał oficera bezpieki, który jako jedyny sprawiedliwy poluje na seryjnego mordercę dzieci. A ponieważ w ZSRR nie istnieje coś takiego jak morderstwo, a już na pewno nie seryjne (wszak to przypadłość zgniłego kapitalizmu), spotykają go za to różne nieprzyjemności, z represjami włącznie. W roli żony partneruje mu Noomi Rapace (na szczęście zatarła fatalne wrażenie, jakie pozostawiła w mojej głowie po "Prometeuszu"), a także kultowi Gary Oldman i Charles Dance (choć ten ostatni zaliczył jedynie cameo). Obsada całkiem niezła i bez wątpienia stanowi najmocniejszą podporę całego filmu. Hardy'ego ogląda się znakomicie, aż miałbym ochotę obejrzeć więcej filmów o przygodach jego postaci. Noomi Rapace jest niezwykle przekonująca w roli sterroryzowanej żony stalinowskiego pachołka, dla której nie ma żadnego wyjścia ze spirali kłamstwa i strachu. Co ciekawe, wszyscy aktorzy starali się mówić z rosyjskim akcentem, co dodało interesującego smaczku liniom dialogowym. Są tacy, których to pewnie irytowało, ale mi się podobało. Zatem jeśli chodzi o aktorstwo - czapki z głów!
Podobnie doceniam odwzorowanie realiów - czasy stalinowskie są pokazane z bezwzględną dosłownością. Widz (zwłaszcza taki z Europy Wschodniej) natychmiast zrozumie klimat wiecznego strachu, gdzie każdy donosił na każdego, do więzienia i na szafot trafiało się za nic, a jeśli byłeś aresztowany, to byłeś winny. Żony donosiły na mężów, dzieci na rodziców, a nikt (nawet, jeśli należał do "aparatu"), nie znał dnia ani godziny, kiedy pod domem zaparkują czarne wołgi. Przeżycie wydawało się kwestią zwykłego przypadku i właśnie tak w ZSRR wyglądała codzienna rzeczywistość. Cieszę się, że powstał film, który tak dobrze oddał ducha tych ponurych czasów.
Niestety powyższa zaleta filmu jest jednocześnie zabójcza dla fabuły. Nie zapominajmy, że powinien to być kryminał o dzielnym policjancie (no, powiedzmy) tropiącym paskudnego zabójcę. Tymczasem sam wątek kryminalny gdzieś nam się po drodze rozmywa, nie będąc ani specjalnie zajmującym, ani tak naprawdę ciekawym (i jeszcze z marnym finałem). Twórcy "Child 44" poświęcili całą energię na odwzorowanie ducha czasów i dla kryminału po prostu zabrakło im miejsca. A szkoda, bo gdyby to realia były tłem dla kryminału, a nie na odwrót, mogłaby powstać klasyka gatunku. Obawiam się też, że film był za bardzo "literacki". Wiadomo, że wątki w książce prowadzi się inaczej niż w filmie, a tutaj scenariusz bardziej przypominał strony powieści. Mnogość postaci, które snuły się po ekranie bez celu i sensu, nadmierne pogłębianie wątków osobistych i skupianie na dygresjach, zamiast na głównej osi fabuły - oto główne grzechy "Child 44".
Na szczęście oglądało się to dobrze, głównie dzięki panu Hardy'emu. A to, że film został zakazany w Rosji, świadczy wyłącznie na jego korzyść. W końcu to, co nie podoba się Rosjanom z epoki Putina, nie może być złe.