"Transcendence" ("Transcendencja")
O czym to jest: Genialny naukowiec przenosi swoją świadomość do komputera.
Recenzja filmu:
"Transcendence" to jeden z tych filmów, na które nie dotarłem do kina. Niby był to pełnokrwisty film science fiction, który powinien skusić mnie do wyprawy przed srebrny ekran, niemniej w zwiastunie było coś, co zapalało u mnie lampkę ostrzegawczą z napisem "Uwaga, może być szmira!". Ostatnio miałem okazję nadrobić tą produkcję i ze smutkiem stwierdzam, że mój instynkt nie zawiódł.
Tak płaskiego, pozbawionego tempa i wręcz martwego filmu nie widziałem już od dawna. Nie mówię, że był szmirą. Był po prostu... zmarnowany. Bardziej nadawał się na jeden z gorszych odcinków "The Outer Limits" niż na samodzielną produkcję kinową za miliony dolarów. Człowiek przenoszący swoją świadomość do komputera? Wow, no oryginalny pomysł jak nie wiem co. Superświadomość dążąca do opanowania życia na Ziemi? No, kochani scenarzyści, zaskoczyliście mnie - W ŻYCIU bym się nie spodziewał takiego przebiegu fabuły! Co za zwrot akcji, oryginalność i świeże podejście do tematu!
Ale mało tego. Skoro mamy wtórną fabułę SF, podkręćmy tempo i zróbmy z tego... romans. Bo tym tak naprawdę jest ten film. Miałkim romansidłem. Jeśli myślicie, że głównym bohaterem jest tu przeniesiony do komputera Johnny Deep (grający wprawdzie nieźle, ale co z tego), to się mylicie. Pierwsze skrzypce gra niestety Rebecca Hall w roli jego żony. O rany, jak zła to postać i jak zła aktorka! Pani w założeniu miała być genialną panią naukowiec, a staje się naiwną, wręcz tępą paniusią żyjącą złudzeniami i fikcją. Gdzie zimny, analityczny umysł badacza? Chyba został w innym filmie, a na pewno w innym ciele, ponieważ aktorka gra po prostu okropnie! Bez wyrazu, bez tempa, wręcz zniechęca do spędzenia z nią dwóch godzin filmu. A wokół niej jak elektrony krążą komputerowy Depp i Paul Bettany, któremu gęba Visiona z "Marvel Cinematic Universe" pozostanie już do końca życia. A, no i oczywiście pojawia się też klasyczny Morgan Freeman, który nie pełni tu żadnej funkcji, a jedynie jak w "Lucy" pokazuje ryjek i mówi kilka mądrości z offu, by podnieść frekwencję w kinach.
Jasne, pewne rzeczy są fajnie pokazane (np. internetowe zombie czy nanoboty naprawiające planetę), ale ogólnie nic w tym filmie nie ma sensu. Nie wiem, czy jest on za technologią, czy przeciwko niej. Nie mam pojęcia o co chodziło w finale, do czego dążył Depp i o co chodziło jego żonie. W ogóle nic nie wiem. No może z wyjątkiem tego, że na pewno nie obejrzę więcej "Transcendence".