"Fantastic Four" ("Fantastyczna Czwórka")
O czym to jest: Czworo nastolatków zyskuje supermoce i ratuje świat.
Recenzja filmu:
Dawno żaden film nie miał tak złej prasy jak najnowsza "Fantastyczna Czwórka". Na reżyserze tegoż filmu powieszono chyba wszystkie psy w Kalifornii. Wieszczono największą klęskę finansową i jakościową w historii Hollywood... i tak dalej, i tak dalej. Dlatego też postanowiłem przekonać się na własne oczy, ile jest wart ten film. I wiecie co? Nie było tak źle!
Umówmy się, że nie jest to film wybitny. Nie wiem nawet, czy jest dobry. Ale nazywanie go tragedią czy - jak to mam w zwyczaju - szmirą, to przesada. Na pewno zabrakło tu spójnej myśli przewodniej, dopracowania szczegółów i całościowej wizji (reżyser twierdzi, że takową miał, tylko mu producenci nie pozwolili). Wygląda to tak: "Fantastyczna Czwórka", jak większość produkcji, dzieli się na trzy akty. Pierwszy jest naprawdę niezły, lepszy niż np. w "The Amazing Spider-Man". Poznajemy bohaterów, ich korzenie, motywacje i marzenia. Jednym słowem zbieramy do kupy ekipę młodziaków, która buduje maszynę do podróży między wymiarami. Wypada to całkiem logicznie i wiarygodnie (jak na pomysł kretyński sam w sobie), więc to już jakieś osiągnięcie. Potem mamy drugi akt, czyli zdobycie supermocy, no i tu już się robi nieco gorzej. Tak jakby w połowie filmu ktoś zastąpił dotychczasowego reżysera i poprowadził akcję w nowym kierunku. Część wątków jest urwana, część zmieniona, a część zignorowana, a widzowie zadają sobie pytanie: "Hej, co tu się nagle stało, przecież szło całkiem nieźle?!". Z kolei trzeci akt, czyli kulminacyjna walka z arcywrogiem, to już po prostu kaszanka. Skrócona do absolutnego minimum, prosta jak drut, marnująca potencjał historii i na dodatek z marnymi efektami. Ewidentnie zrobiona "tak żeby coś było" i zostawiająca słabe wrażenie. Tego typu akcje mogą przejść w telewizji, ale już nie niestety w kinie. Myślę, że ktokolwiek odpowiadał za konstrukcję finału, powinien natychmiast zmienić zawód.
Chwalę za to grę aktorską - postacie naprawdę dawały z siebie wszystko, starając się zapewnić wiarygodność swoim kreacjom (choć widać było napięcie, stres i brak radości z grania w tym filmie). Mr. Fantastic, mimo mdłego wyglądu, był całkiem niezłym protagonistą, podobnie jak Invisible Woman (chociaż Kate Mara wyjątkowo mnie irytuje - to pewnie wina tego sztucznego blondu na głowie). Human Torch wprawdzie tym razem był trochę zbyt "gangsta" jak na swoją postać, za to Thing o sercu gołębia po prostu w dechę! Ciekawe, czy kiedyś zobaczymy go walczącego na ekranie z Hulkiem... Ogromnym zawodem jest za to arcywróg Doom, który ogranicza się do kilku krwawych sztuczek i prezentuje cosplay elektro-mumii Tutenchamona. Tu można było wyciągnąć co najmniej 200% więcej epy i kultu ekranowego łotra.
Zsumujmy więc dobry początek i marny koniec, a wyjdzie nam średniak. Pewnie nie będzie z tego nowej serii, a szkoda. Fantastyczna Czwórka wciąż czeka na swoje wielkie pięć minut na ekranie, choć wolałbym, by nie trafiła do żadnego multi-uniwersum w rodzaju "Marvel Cinematic Universe", gdzie rozpłynie się w tłumie innych postaci. Ale niestety pewnie wkrótce dokładnie to nas czeka.
Wniosek: Nie jest to film wybitny, ale też nie taki znowu straszny. Przeciętny.