"Hulk"
O czym to jest: Naukowiec zamienia się w wielką zieloną bestię.
Recenzja filmu:
Nigdy nie myślałem, że oglądanie filmu może sprawiać fizyczny ból. A jednak. "Hulk" jest filmem tak złym, tak okropnie i beznadziejnie złym, że obecnie wszyscy wolą udawać, że nigdy nie powstał. W założeniu miał rozpocząć nową erę filmów komiksowych z uniwersum Marvela, która później przybrała postać "Marvel Cinematic Universe". W rzeczywistości pogrzebał tą tematykę na kilka lat i został całkowicie wyrzucony poza kanon podobnych mu produkcji. I uwierzcie mi, że zasłużenie.
Brakuje mi słów, by opisać wszystkie wady tego filmu. Nie byłem go w stanie oglądnąć w całości, musiałem przewijać co gorsze fragmenty, by nie zacząć wyć (zwłaszcza, że ten twór trwa grubo ponad dwie godziny). Jeśli liczyliście na akcję w stylu "The Incredible Hulk", to się porzućcie te nadzieje. Ten film... to romans. Dramat rodzinny i miłosny, o smutnym doktorze Bannerze, którego zły ojciec zmutował na etapie plemnika, dając podwaliny pod późniejsze powstanie Hulka (serio, nie żartuję). Geneza postaci, jej charakter i zachowanie nie mają nic wspólnego z tym, co znamy z "Marvel Cinematic Universe". Hulk ratuje piękne damy przed zmutowanymi psami, strąca śmigłowce ze szczytu skały i wyje do nieba. Jest zielonym olbrzymem, którego serce i uczucia są tak wielkie, jak gabaryty. Aż chce się płakać. Z rozpaczy.
Ponad dwie godziny filmu, a scen akcji było jak na lekarstwo. Mieliśmy za to mnóstwo rozmów o snach, wizjach, długich powłóczystych spojrzeń, ciężkiego oddechu i mówienia szeptem. Jestem w stanie uwierzyć, że ktoś dosypał jakichś prochów na stołówce w Hollywood, bo aktorzy zachowywali się jak po solidnej dawce LSD (wliczając w to tripy w stylu tańczących meduz na Marsie). Oprócz tego "Hulk" zawiera niemal śmiertelną dawkę rodzinnej tragedii, rozmów o ojcostwie, o miłości i życiu. Hulk w tej interpretacji jest metaforą niezrozumienia, osamotnienia i smutku olbrzyma o złotym sercu. Jak King Kong. Albo Shrek.
Na dokładkę dostajemy mocno ryzykowną formę artystyczną, która zrobiła z tego filmu 100% komiks. Kadry "Hulka" są zmontowane na wzór ruchomych kadrów komiksów - najeżdżają na siebie, przenikają, pokazują to samo wydarzenie naraz z różnych kątów, dzieląc ekran na kilka mniejszych. Rozumiem ten zabieg, ale skutek jest taki, że widz nie jest w stanie skupić się na niczym, bo zanim zogniskuje wzrok, ktoś odjeżdża mu kadrem w bok. Aż się na mdłości zbiera.
To film o superbohaterze zupełnie pozbawiony akcji, tempa i narracji. Na dodatek z marnym CGI, żenującym aktorstwem (Eric Bana nigdy nie był wybitny, ale w tym czymś się po prostu zhańbił, podobnie jak menel Nick Nolte) i Hulkiem w kolorze duchów z "Kacper i Przyjaciele". Okropny, zły i karygodny. Niech ten twór będzie zapomniany na wieki.
Wniosek: Bardzo, bardzo zły film. Prawdziwa szmira w każdym aspekcie.