"Karbala"
O czym to jest: Potyczka polskich żołnierzy z rebeliantami w Iraku.
Recenzja filmu:
Ciekawe, jak zmieniają się pojęcia. Kiedyś bitwami nazywano starcia zbrojne, w których uczestniczyło co najmniej kilka tysięcy ludzi. Dziś starczy garść żołnierzy kontra drugie tyle przeciwników i już mamy bitwę... Tak to właśnie było z bitwą w Karbali, która de facto stanowiła obronę ratusza przed szyickimi rebeliantami w 2004 roku w Iraku. Tuzin Polaków i drugie tyle Bułgarów broniło się trzy dni przed oddziałami wroga, notując przy tym spektakularny sukces.
A ponieważ sukcesów (zwłaszcza militarnych) mamy mało, nakręcono o tym film. Oglądaliście "Black Hawk Down"? Pytam, bo "Karbala" stanowi jego polską kopię. A jak na kopię przystało, jest niestety gorszej jakości. Wszystko tu jest podobne - krajobrazy, przebieg akcji, niektóre postacie, a nawet Lisa Gerrard zawodząca z offu w podkładzie muzycznym. I niestety, choć nie można odmówić "Karbali" pewnych fajnych cech, zawiera bardzo dużo klasycznych wad polskiego kina. Niedobrze!
Ewidentnie zabrakło tu wielu scen i zrębów fabuły, które średnio rozgarnięty scenarzysta wpisałby w przebieg akcji. Zacznijmy od tego, że film bardzo długo się rozkręca (za długo), a gdy w końcu dochodzi do strzelanki, nie czujemy efektu jakiegoś wielkiego otwarcia akcji. Ot po prostu się zaczyna i w sumie tak samo kończy. Kamera starała się śledzić dwójkę bohaterów, czyli dowodzącego obroną kapitana oraz błądzącego po Karbali młodego sanitariusza. Niestety obydwu postaciom zabrakło kluczowych scen, byśmy mogli wejść im do głowy i wczuć się w tych bohaterów. Dotyczy to zwłaszcza kapitana, snującego się ze smutną miną po planie zdjęciowym i czasem strzelającego do ludzi. Najgorsze jest to, że w "Karbali" widać potencjał dobrego filmu akcji, zwłaszcza że pod nosem twórców leżały gotowe elementy układanki! Starczyło mocniej zarysować sceny batalistyczne (a nie ograniczać się do nieruchomego strzelania z kałachów na oślep i chaotycznych ujęć "z ręki"), dodać trochę dramatyzmu i patosu oraz fajnie wykorzystać bandę bułgarskich zabijaków, z których można by zrobić szalonych berserkerów. To wręcz błagało, by tak to wykorzystać! Nie miałem też poczucia stanu oblężenia naszych wojaków, bowiem szturmy rebeliantów ograniczały się tylko do bramy wejściowej, a taki na przykład agent wywiadu wchodził i wychodził z tego ratusza kiedy chciał. Dodajmy do zarzutów fatalne udźwiękowienie filmu (klasyczna bolączka rodzimego kina), które czasem wręcz błagało o napisy, byśmy mogli zrozumieć kwestie bohaterów (wypowiadane - żeby nie było - po polsku).
Film jest na szczęście nieźle zagrany - Bartłomiej Topa świetnie wcielił się w kapitana i pozostaje tylko pożałować, że nie dano mu większej okazji do pokazania pazurów. Zamiast tego stworzył kreację zmęczonego życiem oficera - fajną, ale strasznie wtórną po tych wszystkich polskich serialach i filmach ze smutnym funkcjonariuszem policji w roli głównej (najlepszy przykład: "Drogówka"). Również Antoni Królikowski nieźle zagrał sanitariusza, pomijając żenującą i czerstwą końcówkę w meczecie. Podobało mi się szczere podejście do kwestii wyposażenia polskiego wojska, które pojechało na wojnę ze sprzętem z poprzedniej epoki (Honkery, na litość boską!). Gratuluję też scenografom za świetne realia Iraku post-saddamowego. Aż szkoda, że nikt nie potrafił ich wykorzystać na miarę potencjału.
"Karbala" to pierwszy współczesny polski film wojenny od czasów "Demonów Wojny wg Goi". I pozostaje tylko pożałować, że jego jakość raczej nie zachęci, by prędko wrócić do tej tematyki.