"Troy" ("Troja")
O czym to jest: Zniszczenie Troi, czyli ekranizacja "Iliady" Homera.
Recenzja filmu:
Zawsze uważałem, że czasy mityczno-antyczne (Egipt, Mezopotamia, Grecja, Rzym) to wspaniała kopalnia tematów filmowych. Cały szkopuł w tym, że bardzo rzadko udaje się nakręcić z tego coś porządnego. Taka na przykład "Iliada" Homera to wprost gotowy scenariusz spektakularnego widowiska. Każdy Europejczyk choć pobieżnie słyszał o koniu trojańskim, Achillesie, wielkim mieście Troja etc. Można powiedzieć: sytuacja idealna na mocny blockbuster.
I byłaby, gdyby napisać na jej podstawie porządny scenariusz. Niestety, jedyne co się udało w "Troi" to wspaniałe sceny batalistyczne. Scenom walk nie można naprawdę nic zarzucić, aż miło patrzeć jak Grecy wyrzynają Trojan i na odwrót. Achilles młóci włócznią i mieczem aż miło - nawet mogę przymknąć oko na pojedynki szermiercze mieczami z brązu... I pod tym względem, czyli stricte wizualnym, "Troja" to świetne kino. Gorzej z tym, co jest pomiędzy nawalankami. A jest słabo.
Aktorsko mamy tu miks sukcesów i porażek. Bardzo lubię Seana Beana jako Odyseusza, Petera O'Toole'a jako Priama, a także (o dziwo) Erica Banę jako Hektora. Zresztą Brian Cox jako Agamemnon też jest świetny. Niestety po drugiej stronie szali stoi mdła Diane Kruger jako Helena - wg legendy Helena była najpiękniejszą kobietą świata, ale serio mogę wymienić od ręki tuzin ładniejszych i bardziej spektakularnych aktorek! Żeby to jeszcze jakiś talent był... Na domiar złego Parysem mianowano Orlando Blooma, któremu tym razem wyjątkowo nie poszło. Jego kreacja jest niezdarna, marna i wzbudzająca niezwykły wręcz poziom irytacji! Myślę jednak, że gwoździem do trumny okazał się Achilles, czyli Brad Pitt we własnej osobie. Poza scenami balistycznymi oglądanie go jest po prostu mordęgą (i nie pomógł mu specjalnie zatrudniony dubler łydek). Umówmy się: Brad Pitt aktorem dramatycznym nie jest i nigdy nie był. Nadaje się wyłącznie do tego, by oglądać go w roli przystojniaków lub świrów. W "Troi", gdy reżyser kazał mu grać sceny emocjonalne lub nie daj Boże romantyczne, Pitt robił maślane oczy do kamery i zaczynał mamrotać. No rewelacja, Oscar murowany... Gdyby ktoś mi tak zagrał na planie filmowym, wyleciałby z hukiem z roboty!
W ogóle warstwa romantyczna to jedna wielka porażka! Helena z Priamem, Achilles z Bryzeidą, Hektor z Andromachą (no dobra, ta ostatnia relacja jeszcze jakoś się broni). Zgroza! Nie jest to wprawdzie poziom romansu-żenady w stylu "Ataku Klonów", ale niewiele mu brakuje. Te wątki kładą "Troję" na łopatki i nawet setki pięknie ubitych Trojan na ekranie nie zatrą tego wrażenia.
Ale wiecie co? Może lepiej niech nie kręcą kolejnej wersji "Iliady". Zostawmy tę historię w spokoju i spróbujmy czegoś innego. W końcu "Odyseja" wciąż czeka na swoją szansę...
Wniosek: Marna fabuła we wspaniałej wizualnej otoczce.