"Falling Skies" ("Wrogie Niebo")
O czym to jest: Kosmici atakują! Tylko rodzina Masonów może ich powstrzymać.
Recenzja serialu:
W oczekiwaniu na kolejne tegoroczne premiery kinowe (a jest na co czekać!) postanowiłem, z okazji zakończenia produkcji "Falling Skies", napisać krótkie podsumowanie pt. "Jak spieprzyć świetny pomysł na serial". Zaczynamy.
Na samym początku "Falling Skies" miało zadatki na znakomity - zakrawający nawet na kultowy - serial. Oto kosmici zaatakowali Ziemię, spuścili nam niezłe manto, zostawiając jedynie niedobitki ludzkości, zorganizowane naprędce w dosyć improwizowany ruch oporu. Co istotne: kosmici nie wyglądali jak ludzie po charakteryzacji (pozdrowienia dla "Defiance"), ale jak prawdziwe, obce stwory, które naprawdę mogłyby żyć na innej planecie. Byli groźni, byli nieznani, nie mówili po angielsku (!) i z absolutną bezwzględnością dziesiątkowali ludzkość. Podobało mi się, że nasi główni bohaterowie na samym początku nie wiedzieli nic o kosmitach. Z odcinka na odcinek musieli się uczyć ich anatomii (by sprawniej ich zabijać), zwyczajów i zachowań, by w końcu kawałek po kawałku odkrywać powód, dla którego zaatakowali naszą planetę. Fantastyczna sprawa! Ponadto realia ostrej postapokalipsy (miasta w gruzach, głód, choroby, zimno, upadek cywilizacji) dodawały produkcji wiarygodności. Gdyby na początku XXI wieku nastąpiła inwazja kosmitów, właśnie tak by wyglądała.
I to dla tych dobrych elementów byłem w stanie przełknąć irytującą familijność i naiwność produkcji (ale tak to się kończy, gdy producentem jest Steven Spielberg). Główny bohater Tom Mason, grany przez Noah Wyle'a (znacie go jako dr Cartera z "Ostrego Dyżuru" lub tytułowego "Bibliotekarza"), były nauczyciel historii, przez pięć sezonów starał się ocalić swoich trzech synów, walcząc jednocześnie w szeregach ruchu oporu. Bywało łzawo, bywało infantylnie, bywało przaśnie... ale dobre elementy science fiction i fallout ratowały ten serial. Intryga się zagęszczała, kolejne sekrety wychodziły na jaw... było coraz lepiej i lepiej. A potem coś się stało.
Powiem wam dokładnie kiedy: z pierwszym odcinkiem trzeciego sezonu cała produkcja zaliczyła dramatyczny, gwałtowny upadek z klifu, na dodatek eksplodując jeszcze w locie. Ponoć zmienił się główny producent serialu (tzw. showrunner), który zaczął promować własną wizję, zupełnie ignorując to, co stworzono przez dwa poprzednie sezony. I tak nagle w 45 minut jednego odcinka,porzucono niemal wszystkie poprzednie wątki (zapominając przy okazji o połowie), wprowadzono nową rasę kosmitów w roli intergalaktycznych sił ONZ (sic!!!), a następnie dorzucono trzy razy więcej melancholii i opery mydlanej. Scena otwierająca trzeci sezon, w której nasz bohater i jego kosmiczny kumpel jadą sobie na koniach, nie była nawet śmieszna, a po prostu żenująca. Oczywiście nowi kosmici już mówili po angielsku... A potem było jeszcze gorzej. Ograne w innych serialach klisze, takie jak ludzcy kolaboranci (och, jakie to oryginalne!), zmutowany pół-człowiek, pół-kosmita będący nadzieją/zgubą ludzkości (niepotrzebne skreślić), czy w końcu przebiegły plan zamknięcia złapanych ludzi w obozach, zamiast prostej eksterminacji... Jak słowo daję, czy twórcy "Falling Skies" naprawdę mieli nas za durniów? Dobry odcinek trafiał się może raz na 5-6 innych, a to zdecydowanie za mało, by nie wyć z rozpaczy nad tym, jak nisko upadł ten serial. Dotrwałem do końca wyłącznie dzięki żelaznej woli i marzeniu, by ostatnim rzutem na taśmę ktoś posklejał fabułę w logiczną całość.
Ale nie ma tak dobrze. Finał był prosty, głupawy i niedorzeczny jak na familijną rozrywkę przystało. Po co więc było te pięć sezonów, jak dało się wszystko rozwiązać w pięć minut? Po co te wszystkie wątki poboczne? Po co kreowanie całego świata i mitologii, a także dzielnego ruchu oporu, skoro wystarczyło poczekać na rasę kosmitów, którzy rozwiążą za nas problem? Ech. Smutno, bo przepis był świetny, a wyszedł potworny zakalec. Niestety do gotowania (czy też kręcenia seriali) trzeba mieć odrobinę talentu.
Wniosek: Okropnie zmarnowany pomysł na dobry serial. Mógł być hit, wyszedł kit.