"The Visit" ("Wizyta")
O czym to jest: Dwójka nastolatków przyjeżdża w odwiedziny do dziadków na wsi.
Recenzja filmu:
Reżyser M. Night Shyamalan był przykładem jednego z większych rozczarowań w najnowszej historii Hollywood. Zaczął karierę świetnie, od legendarnych horrorów takich jak "Szósty Zmysł", "Znaki" czy "Osada". W międzyczasie popełnił też znakomitego "Niezniszczalnego" oraz krytykowaną przez wielu, ale przeze mnie uwielbianą, "Kobietę w Błękitnej Wodzie". A potem coś się stało. Najpierw powstało "Zdarzenie", bełkotliwy film o niczym, a potem dwie tragiczne, wysokobudżetowe szmiry, czyli "The Last Airbender" oraz "After Earth". Filmy tak złe, że aż łzy mi ciekną, gdy o nich pomyślę! Zacząłem się poważnie zastanawiać, czy kosmici porwali Shyamalana i podłożyli zamiast niego ubogą kopię... No bo jak to inaczej wyjaśnić? Każdemu zdarza się słabszy film, ale żeby tak trzy szmiry pod rząd? Na szczęście, drodzy widzowie, nie lękajcie się więcej. Stary, dobry Shyamalan powrócił!
Sam reżyser twierdzi, że jego ostatnie potknięcia artystyczne wynikały z winy producentów, którzy na etapie postprodukcji zmieniali jego wizję w coś innego. Dlatego horror "Wizyta" nakręcił sam i to za własne pieniądze. Jest to historia dwójki nastolatków (dziewczyna lat 15, chłopak lat 13), którzy wyjeżdżają na tydzień na wieś, by poznać swoich nigdy nie widzianych dziadków. Z pozoru rodzinna idylla dzień po dniu zamienia się w coś nieoczekiwanego... Na szczęście, jak to dotychczas w horrorach Shyamalana bywało (nie licząc "Zdarzenia"), film ma w sobie coś więcej niż tylko pospolite straszenie widza. "Wizyta" to opowieść o starości, o zmierzchu życia, o relacjach rodzinnych, dawnych urazach i traumach, a także o tym jak ludzie sobie z nimi radzą (lub nie). Podobne wątki przewijały się w dotychczasowych produkcjach Shyamalana i cieszę się, że powrócił do tego nurtu. Pewne rzeczy się nie starzeją.
Twórcy zastosowali tu metodę przebrania filmu za paradokument, czyli czegoś, co widzieliśmy chociażby w "Cloverfield". Wszystkie ujęcia pochodzą z taśmy wideo, którą nagrała amatorską kamerą główna bohaterka filmu. Nie jest to może oryginalna metoda (tego typu "paradokumentów" powstało już sporo w Hollywood), ale mimo wtórności pasuje do tego obrazu i czyni go bardziej rzeczywistym. Znakomita jest też gra aktorska, i to zarówno u młodego pokolenia (dwójka grająca nastolatków jest fenomenalna), jak i starego (aktorzy grający dziadków pozamiatali system!). Zabrakło mi jedynie charakterystycznych dla horrorów Shyamalana filozoficznych, głębokich dialogi, jakie mogliśmy słyszeć np. w "Znakach" czy "Osadzie". W "Wizycie" reżyser opowiada historię bardziej obrazem, niż dialogami, no ale w końcu film jest stylizowany na dokument. Jestem pewien, że będą się na nim dobrze bawić zarówno fani klasycznego horroru, jak i filmów z przesłaniem.
Wniosek: Dobry film. M. Night Shyamalan wrócił do formy.