"Bridge of Spies" ("Most Szpiegów")

O czym to jest: Amerykański adwokat pośredniczy w wymianie szpiegów w podzielonym Berlinie.

most szpiegów film recenzja plakat tom hanks steven spielberg

Recenzja filmu:

Widzieliście jakikolwiek film Spielberga? Mogę się założyć, że tak. Większość z dzieł tego najsłynniejszego amerykańskiego reżysera jest niestety do siebie bardzo podobna. Nie oznacza to, że są złe... tylko po prostu w oczach wprawnego widza mają identyczną formę. Tak też jest w przypadku "Mostu Szpiegów", którym niczym mnie nie zaskoczył, ale też nie rozczarował. Bądź co bądź Spielberg to porządna marka. Zatem sprawdźmy, czy film spełnia podstawowe zasady spielbergowej rozrywki:

1) Tom Hanks: obecny. Od dawna wiadomo, że panowie prywatnie bardzo się przyjaźnią, a Hanks bardzo często występuje w jego produkcjach. Oczywiście w każdej roli od czasów "Forresta Gumpa" Hanks jest identyczny, więc równie dobrze grane przez niego postacie mogłyby się nazywać Tom Hanks. Gwarantuję, że nie byłoby żadnej różnicy.
2) Melancholijne zdjęcia Janusza Kamińskiego: obecne. Drugim kumplem Spielberga jest polski operator, który (niestety) od czasów "Szeregowca Ryana" przestał eksperymentować z formą i po prostu robi solidną pracę kamerą. Sam nie wiem, czy to dobrze, bo przez to czuję się jakbym oglądał kolejny odcinek serialu. Odnoszę czasem wrażenie, że Kamiński najchętniej nie wychodziłby z sali sądowej, kręcąc wyłącznie mowy prawników z każdego możliwego kąta.
3) Nastrojowa muzyka na wzór melodii US Army: obecna. Te ciche trąbki grane na smutną nutę znacie z filmów, w których występują sceny pogrzebów amerykańskich wojaków. Spielberg bardzo lubi takie klimaty. Dodają jego produkcjom dostojności. Szkoda tylko, że są wtórne.
4) Kult amerykańskich wartości: obecny. Cóż, Steven Spielberg to druga strona tego samego medalu co Michael Bay. O ile Bay nachalnie pokazuje gwiaździsty sztandar na tle wielkich eksplozji, to Spielberg robi to bardziej subtelnie, choć w rzeczywistości chodzi o to samo. Oto wielka propagandowa pochwała najwspanialszego kraju świata, gdzie sprawiedliwość zawsze triumfuje, Konstytucja to rzecz święta, a zwykły Tom Hanks zdolny jest do wielkich czynów. God bless America.

Uwodniliśmy więc, że "Bridge of Spies" to typowy, solidny kawałek amerykańskiego kina. Szczęśliwie ogląda się to dobrze. Akcji jak zwykle jest jak na lekarstwo, ale też jej nie brakuje, bo cały film opiera się na dobrej kreacji Hanksa, równym tempie i porządnym wykonaniu. Zdjęcia Berlina z czasów stawiania Muru Berlińskiego robią wrażenie na polskiej widowni, zwłaszcza że w dużej części kręcono je we Wrocławiu. Znakomita jest również kreacja Marka Rylance'a jako radzieckiego szpiega - przepełnionego stoickim, wręcz psychopatycznym spokojem. Zdecydowanie wolę taką kreację szpiega od dowolnego Jamesa Bonda czy Ethana Hunta z "Mission Impossible"

Jeśli szukacie solidnego, dobrego filmu na wieczór, to "Bridge of Spies" nadaje się w sam raz. Szkoda tylko, że nie ma w tej produkcji nic nowatorskiego. Ale z drugiej strony, gdyby wszyscy szli w awangardzie, to kto wykonywałby filmową pracę u podstaw?

Wniosek: Typowy, porządny Spielberg. Jak zawsze dobrze się ogląda.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger