"In the Heart of the Sea" ("W Samym Sercu Morza")
O czym to jest: Prawdziwa historia statku Essex, na podstawie której powstał "Moby Dick".
XIX-wieczna powieść "Moby Dick" autorstwa Hermana Melville'a to jeden z kanonów amerykańskiej literatury. Większość z was zapewne słyszała o przygodach Izmaela i kapitana Ahaba, polujących na białego wieloryba (a konkretnie kaszalota). Mało jednak osób zdaje sobie sprawę, że ta historia (choć oczywiście nie w takim kształcie) wydarzyła się naprawdę. O tym właśnie opowiada "In the Heart of the Sea" - to nie ekranizacja "Moby Dicka", ale bardzo wierna historia wielorybniczego statku Essex, zatopionego przez kaszalota w 1820 roku. Jednak to przede wszystkim, podobnie jak "Unbroken" czy "Cast Away", historia o przetrwaniu i sile ludzkiego ducha w okrutnych, absolutnie niesprzyjających okolicznościach.
Polowanie na wieloryby uważam za jeden z największych grzechów ludzkości, porównywalny do wycinania lasów deszczowych w Amazonii i Indonezji. Bezsensowna rzeź tych majestatycznych ssaków była wydarzeniem bez precedensu i niestety trwa po dziś dzień. Dla wielorybiego tłuszczu wybito miliony tych wspaniałych zwierząt. Historia "In the Heart of the Sea" rozpoczyna się na początku XIX wieku, gdy przemysł wielorybniczy pracował pełną parą, głównie za sprawą Amerykanów. I jak przystało na film uznanego reżysera Rona Howarda, wszystko jest tu pokazane bez zarzutu - realia epoki, początki światowego handlu, układy i relacje społeczne pochodzące jeszcze z XVIII wieku, a także szczegóły życia na statku wielorybniczym. To bez wątpienia znakomita okazja, by poznać tą (niestety niechlubną) część ludzkiej historii. W ogóle pod względem technicznym film jest świetny - scenografia, efekty specjalne, krajobrazy, stada wielorybów... Super! Ale niestety nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jest to film bardzo dobry.
W głównej roli gra Chris Hemsworth, który chyba już zawsze będzie znany głównie jako tytułowy "Thor". Przystojny jak diabeł, ale niestety niespecjalnie wybitny pod względem aktorskim. Albo może ujmę to inaczej - jest poprawny, choć większość jego ról jest identyczna. Lecz to nie Hemsworth jest tu problemem, tylko brak emocji. I to nie tylko jego, ale całego filmu. Niestety nie czułem w kinie żadnego napięcia, poruszenia czy przejawów troski o los bohaterów. Akcja sobie leciała, mijały minuty, a ja siedziałem obojętny jak głaz. Obawiam się, że to bardzo poważny zarzut w stosunku do filmu, a zwłaszcza dramatu. Zdaję sobie oczywiście sprawę, jak trudno jest przedstawić perypetie rozbitków dryfujących po bezkresnym oceanie (choć udało się to zrobić w "The Bounty" i w pewnym stopniu np. we wspomnianym "Unbroken"). Niemniej chciałem przejąć się bohaterami, wgryźć emocjonalnie w walkę o przetrwanie, ciężkie moralne dylematy czy siłowanie człowieka z naturą. Niestety nie otrzymałem tego.
Na szczęście film jest ciekawe przedstawiony jako flashback z perspektywy Hermana Melville'a (znakomity Ben Whishaw, który szturmem bierze kolejne role), spisującego relację rozbitków z Essex. Ale tak czy siak, po takim reżyserze jak Ron Howard spodziewałem się więcej.
Wniosek: Technicznie bez zarzutu, ale pozbawione dramaturgii.