"Inside Llewyn Davis" ("Co Jest Grane, Davis?")
O czym to jest: Wycinek z życia folkowego muzyka w latach 60. w USA.
Wniosek: Genialny, absolutnie rewelacyjny film. I ta muzyka!!!
Recenzja filmu:
I za to kocham kino! Nieważne, jak wiele filmów widziałeś w życiu, jak wielu reżyserów i aktorów znasz, ZAWSZE znajdziesz kolejne dzieło, które wbije cię w fotel. Zawsze. Do filmu "Inside Llewyn Davis" trafiłem dwukierunkowo: z jednej strony śledząc filmografię wybitnych braci Coen, a z drugiej podążając za karierą Oscara Isaaca, który w ostatnich latach wybija się do pierwszej ligi światowego kina. A oprócz tego, że Isaac jest fantastycznym aktorem, to jeszcze znakomicie śpiewa. I połączenie tych dwóch talentów dało w tej produkcji prawdziwie piorunujący efekt!
Poznajemy na wpół-bezdomnego, folkowego muzyka Llewyna Davisa, snującego się z gitarą (i kotem) po Nowym Jorku w realiach roku 1961. To świt ery protest-songów i folkowej muzyki, z której za kilka lat wyrosną tacy giganci jak Bob Dylan czy Joan Baez. Grany przez Isaaca introwertyczny Llewyn (luźno oparty na prawdziwym muzyku Dave Van Ronku) szuka dla siebie miejsca w świecie, do którego zwyczajnie nie pasuje. Muzyka nie jest jego miłością, a raczej wołaniem o pomoc i drogą wyrażenia skomplikowanych uczuć. Davisa nikt nie rozumie, nikt nie kocha, a nawet chyba niezbyt lubi. Mimo wszystko nasz bohater nie poddaje się, pokonując jedną przeszkodę za drugą. Z jednej strony daje nam to dosyć depresyjny obraz (zwłaszcza gdy widzimy głodnego, zmarzniętego bohatera ledwo wiążącego koniec z końcem), z drugiej jednak, niesieni wspaniałą muzyką, z fascynacją patrzymy na jego wędrówkę. Nie brakuje tu typowego dla Coenów czarnego humoru, a także niesamowicie klimatycznych, przepięknych ujęć kamery. "Inside Llewyn Davis" nie należy do tych filmów, które się ogląda: przez nie się płynie.
Nie myślałem, że spotkam się tu z tak ogromną ilością niezwykłej muzyki! I nie mówię tu tylko o jednej dobrej piosence: ich jest z tuzin! Aktorzy w większości sami grali i śpiewali swoje utwory (Isaac wypadł wręcz piorunująco), a w gościnnej roli wystąpił nawet Justin Timberlake. "Inside Llewyn Davis" to dzieło bardzo kameralne, ale też zadziwiająco nowatorskie w sposobie konstrukcji fabuły. Trudno to nawet opisać słowami; to się po prostu czuje. I dla tych uczuć, a także dla wspaniałej muzyki, z pewnością będę wracał do tego filmu. Ciekawy jestem, na ile sposobów jeszcze go odczytam.
Wniosek: Genialny, absolutnie rewelacyjny film. I ta muzyka!!!