"The Revenant" ("Zjawa")
O czym to jest: Pozostawiony na śmierć traper wyrusza się zemścić.
Wniosek: Wspaniały wizualnie, dobry film... Ale nie arcydzieło.
Recenzja filmu:
Gdyby Terrence Malick nakręcił remake "Jeremiah Johnsona", wyszedłby mu "The Revenant". Tak w jednym zdaniu można streścić ten film. Ale wyjaśnijmy dokładnie, co mam na myśli. Musicie wiedzieć, że "Jeremiah Johnson", wspaniały western z Robertem Redfordem z 1972 roku, to mój ulubiony film i w moim odczuciu najlepszy, jaki widziałem w życiu. Oparty jest na faktach i opowiada o traperze, który na początku XIX wieku mieszkał w dzikich ostępach Ameryki Północnej - tam polował, miał rodzinę, walczył z Indianami... Brzmi znajomo? Owszem, bo dokładnie o tym samym opowiada "The Revenant" autorstwa meksykańskiego reżysera Alejandro G. Iñárritu, choć jest oparty na innych zdarzeniach i innej legendarnej postaci z historii Dzikiego Zachodu.
Rzecz wydarzyła się w 1823 roku. Hugh Glass, doświadczony traper, został ciężko ranny w starciu z niedźwiedziem. Jego towarzysze, zakładając że prędko umrze na skutek odniesionych ran, wrzucili go żywcem do grobu i zostawili na pewną śmierć. Tymczasem Glass, nie dość że wyczołgał się z grobu, to jeszcze ruszył za kompanami w pogoń... Oto prawdziwa historia, którą film opowiada dosyć wiernie, choć z koniecznymi dla fabuły ubarwieniami i dodatkami. Trzeba zaznaczyć, że "The Revenant" to wizualny cud kinematografii - ale trudno się dziwić, bowiem zdjęcia do niego robił prawdopodobnie najlepszy obecnie operator świata, Emmanuel Lubezki (ten sam co filmował "Birdmana" i "Grawitację"). A ponieważ Lubezki to także ulubiony operator reżysera-poety Terrence'a Malicka, zapewne rozumiecie, dlaczego od razu ten film skojarzył mi się z jego dziełami. Nastrojowe kadry, piękne okoliczności przyrody kręcone przy naturalnym świetle, atmosfera pogranicza jawy i snu, a przy tym ogromna doza naturalizmu i tak bliskich ujęć, że oddech aktorów wręcz osadzał się na obiektywie kamery. "The Revenant" to uczta dla zmysłów, z niesamowitym podkładem dźwiękowym, który żal przegapić w kinie.
Jednocześnie to film niezwykle kameralny, wręcz zbyt kameralny jak na kino, dlatego czułem się trochę niekomfortowo, oglądając go na dużej sali pełnej widzów. Myślę, że lepiej bym się bawił, smakując go w domowym zaciszu, samotnie, na wygodnej kanapie i przy zgaszonym świetle. Technicznie jest oczywiście bez zarzutu i nie licząc kilku zgrzytów fabuły, nie jestem w stanie mu nic zarzucić. Ale czy było to arcydzieło? Sam nie wiem. Na pewno był za długi i chyba za bardzo nastawiony na przygodę i akcję. Brakowało mi momentów, w których Leonadro DiCaprio mógł pokazać coś więcej prócz potwornego, fizycznego poświęcenia (rzeczy, które robił na planie, np. kąpiele w lodowatych strumieniach, jedzenie surowego mięsa czy tarzanie się nago po śniegu prawdopodobnie przejdą do historii kina jako przykład wyrzeczeń dla roli). Ale dla mnie wybitny film musi mieć w sobie to "coś" co spowoduje, że poruszy najgłębszą strunę mojej duszy (tak jak to zrobił zeszłoroczny film duetu Iñárritu/Lubezki, czyli wspomniany "Birdman"). Niestety nie poczułem tego oglądając "The Revenant".
I teraz odpowiedzmy sobie na najważniejsze pytanie: czy DiCaprio zasłużył tą rolą na Oscara? Moim zdaniem, jeśli go dostanie, to niekoniecznie za ten film, a bardziej za całokształt dotychczasowej twórczości (wielka szkoda, że Leonardo nie otrzymał tej nagrody za "Wilka z Wall Street"). Uważam, że lepiej od DiCaprio w "The Revenant" zagrał Tom Hardy. Jego postać była niezwykle wyrazista, pełna głębi i ogromnie przejmująca. Dodajmy też, że Hardy był do siebie tak niepodobny, że gdyby nie to samo nazwisko, nigdy bym nie uwierzył, że to ten sam aktor, który zagrał w "Mad Maxie" czy "The Dark Knight Rises". Drugą gwiazdą był Domhnall Gleeson, którego przypadkowo widziałem tu w trzeciej roli z rzędu (po "Przebudzeniu Mocy" i "Ex Machinie"). I wiecie co? Również był tu absolutnie nie do poznania! Coś czuję, że z tego młodego aktora wyrośnie w przyszłości wielka gwiazda! Oczywiście nie twierdzę, że DiCaprio zagrał źle, bo zrobił to fenomenalnie. Jego poświęcenie dla tej roli, wysiłek jaki włożył w swoją postać i talent aktorski zasługują na wyróżnienie. Ale czy za dziesięć lat widzowie będą go pamiętać właśnie z tej roli? Obawiam się, że jednak z innych.
Nie wiem, czy lubicie westerny, ale powinniście poznać "The Revenant" choćby z powodów wizualnych. To jedna z głośniejszych premier tego roku, choć wszyscy spodziewaliśmy się nieco więcej. Na szczęście film dobry w 95% wciąż jest świetną rozrywką!
Wniosek: Wspaniały wizualnie, dobry film... Ale nie arcydzieło.