"The Lobster" ("Lobster")
O czym to jest: Ludzie muszą szybko znaleźć ukochaną osobę, inaczej zostają zmienieni w zwierzęta.
Wniosek: Ostro psychodeliczne i ze świetnym przesłaniem.
Recenzja filmu:
Dawno nie widziałem filmu jednocześnie tak zabawnego, psychodelicznego, a przy tym przerażającego do szpiku kości. Starczył grecki reżyser, brytyjska obsada i francuski humor, a wyszło coś totalnie szalonego: "The Lobster". Opowieść o świecie przyszłości, w którym każdy singiel (nieistotne czy samotnik, wdowiec czy rozwodnik) przewożony jest do specjalnego hotelu, gdzie ma niewiele ponad miesiąc na znalezienie sobie drugiej połówki. Jeśli poniesie porażkę, zostanie zamieniony w zwierzę. Niezbyt wesoła perspektywa, prawda?
Śledzimy losy głównego bohatera Davida, który prowadzi nas przez trzy etapy miłosnego życia: szukanie ukochanej osoby, życie singla oraz prawdziwą miłość. Musicie bowiem wiedzieć, że "The Lobster", przy całym swoim absurdzie, jest jedną wielką przenośnią, doskonale puentującą współczesnego Europejczyka lub Amerykanina i jego podejście do miłości. Akt pierwszy filmu, czyli hotel, to alegoria presji społeczeństwa (i rodziny), żebyśmy w końcu kogoś znaleźli. Kiedy się ożenisz? Kiedy będziecie mieć dzieci? Czemu już się z nim/nią nie spotykasz, byliście taką ładną parą? Znacie te pytania, prawda? Zbieranina gości hotelowych pokazuje, do czego posuwają się ludzie, by koniecznie i jak najszybciej kogoś znaleźć. A także jak takie szukanie na siłę może się skończyć... Akt drugi filmu, czyli las, prowadzi nas do świata singli. Na Zachodzie czy w Japonii zrobił się wokół tego prawdziwy przemysł: knajpy dla singli, imprezy dla singli, mieszkania dla singli... Wokół samotności zbudowano całą ideologiczną otoczkę, która ma nam wmówić, że bycie singlem jest nie tylko modne, ale wręcz fajne i "trendy". A jeśli ktoś chce opuścić szeregi singli? Cóż, reszta społeczności nie będzie zachwycona... Ale jeśli nasz bohater mimo wszystko znajdzie "tą jedyną", czeka go ostateczne wyzwanie: prawdziwa miłość. Każdy poważny związek prędzej czy później staje przed krytycznym punktem przełomu, w której każda z osób musi się wyrzec części siebie w imię wspólnego życia. Czy jesteśmy na to gotowi? Czy zdobędziemy się na takie poświęcenie? "The Lobster" nie odpowiada na to pytanie, kierując je do widza. I słusznie, bo ten film nie przekazuje nam prostych odpowiedzi, a raczej zmusza do głębokiej autorefleksji.
Tyle jeśli chodzi o fantastyczną warstwę fabularną. Technicznie jest na szczęście równie dobrze. Colin Farrell w głównej roli jest wręcz nie do poznania! Z hollywoodzkiego bożyszcza kobiet zmienił się w spasionego, sflaczałego "Janusza" w średnim wieku. Widziałem już tego aktora w wielu filmach i odnoszę wrażenie, że to jego najlepsza rola! Co tylko pokazuje, że Farrell powinien się trzymać kina awangardowego i dramatycznego, a kto wie - może kiedyś w jego ręce trafi złota statuetka imieniem Oscar... Cieszyłem się, widząc u boku Farrella dawno nie widzianą Rachel Weisz, którą bardzo lubię od zamierzchłych czasów "Mumii". Warto też wspomnieć o znakomitych jak zawsze Johnie C. Reillym (chyba polubił kino europejskie - patrz "Tale of Tales" i "Carnage") oraz Benie Whishawie, który zdobywa coraz szersze grono wielbicieli. A miłośnicy "Spectre" pewnie się ucieszą, widząc tu także Léę Seydoux. Imponująca obsada w połączeniu ze świetnymi, surrealistycznymi zdjęciami, a także pełnymi wisielczego humoru dialogami, daje piorunujący efekt. Zupełnie jakbym oglądał "Monty Pythona" na serio!
Zachęcam do obejrzenia, mimo że film jest chyba ciut za długi. Niemniej warto go poznać, by choć trochę zmusić się do autorefleksji. I kto wie, może "The Lobster" nauczy nas, by szanować życiowe wybory innych ludzi i dać im w końcu święty spokój?
Wniosek: Ostro psychodeliczne i ze świetnym przesłaniem.