"A Shot at Glory" ("Zwycięski Gol")
O czym to jest: Mała drużyna piłkarska walczy o Puchar Szkocji.
Wniosek: Film kiepski, ale aktorzy fajni.
Recenzja filmu:
Raczej nigdy nie trafiłbym na ten film, gdybym od lat nie słuchał pochodzącej z niego znakomitej ścieżki dźwiękowej w wykonaniu Marka Knopflera. A ponieważ lubię też Roberta Duvalla, tym chętniej zasiadłem przed ekranem. Szkoda tylko, że trafiłem na co najwyżej przeciętny film telewizyjny, a nie wciągającą historię, godną aktorów, którzy w niej zagrali.
Na plus zaliczam przedstawienie piłkarskiej kultury Szkocji, gdzie ten sport stawiany jest na równi (a czasem wyżej) z religią. Jeśli myślicie, że Polacy mają fioła na punkcie piłki, to spójrzcie na Brytyjczyków. Widziałem w swoim życiu bardzo wiele filmów, w których drużyna sportowa z samego dna wspina się coraz wyżej po ostateczne zwycięstwo (do dziś moją ulubioną produkcją tego typu jest "Major League"). Jednak "A Shot at Glory" starało się być czymś więcej, dorzucając do historii sporo wątków rodzinnych i quasi-romantycznych. Efekt jest średnio strawny, bo ani w tym sportowych emocji, ani poruszających dramatów i dylematów. Widz do samego końca nie wie, czemu ojciec pokłócił się z córką, czemu nie lubi zięcia, ani czemu wspomniany zięć jest aroganckim bubkiem. A szkoda, bo jeśli już scenarzysta zdecydował się zajrzeć pod rodzinny dywan, to powinien był wyciągnąć na wierzch wszystkie sekrety.
Film broni się (prócz szkockiego nastroju) jedynie muzyką oraz aktorstwem. Robert Duvall jest świetny i przeuroczo deklamuje kwestie z wyuczonym szkockim akcentem. Drugim wielkim nazwiskiem jest Michael Keaton, choć niestety zepchnięty do drugoplanowej roli. Jestem przekonany, że gdyby znalazł się sprawniejszy scenarzysta, przy takiej obsadzie mogłaby powstać świetna produkcja. Ale i tak dla tych dwóch aktorów warto zajrzeć do "A Shot at Glory", aczkolwiek pod warunkiem, że nie macie nic lepszego do roboty. Albo uwielbiacie piłkę nożną.